Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Rodman z miasteczka Tulce. Mam przejechane 53739.44 kilometrów w tym 12333.64 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.28 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 58159 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Rodman.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 113.00km
  • Czas 04:18
  • VAVG 26.28km/h
  • VMAX 75.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 2000m
  • Sprzęt R872 Stealth
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Road Trophy - Stage 3.

Sobota, 16 sierpnia 2014 · dodano: 16.08.2014 | Komentarze 4

KOCZY ZAMEK …
Dla kolarza amatora brzmi to niczym MORDOR dla Hobbita.
Po dzisiejszym dniu dla mnie osobiście Koczy Zamek schodzi na drugie miejsce wśród podjazdowych killerów, ustępując komuś znacznie potężniejszemu, wyciskającemu ostatnie soczki i gramy ATP z komórek, a jej imię to …. Ha! Wszystko w swoim czacie” ;-)
Dziś właśnie pod KZ mamy podjeżdżać aż 3 razy. Pamiętam jak kiedyś tutaj byłem na szosie (wtedy Spec Roubaix 3-tarczowy), że podjeżdżałem to z najwyższym trudem i maksymalnym zagięciem. Na finiszowej krwi" ;-)
Strasznie byłem ciekaw jak nogi zareagują. Z rana raczej nie bolą, ale mogą okazać się puste.
Na starcie spotykam lekko podrażnionego Mikołaja, który po wczorajszym wypadł z sektora 2 (do 40 open.) Fajny pomysł te sektory, bo raczej nie ma szans, żeby ktoś nagle zaczął zamulać tych szybszych.
Niemniej jednak ustawiłem się od razu za drugim sektorem, chociaż de fakto jakby były jeszcze jakieś to stałbym nawet w 4-rtym. Trza sobie jakoś pomagać.
Po starcie szło dość wąską drogą, trzeba było – jak wszędzie tutaj – uważać na kamyki, które woda cierpliwie i niemal codziennie nanosi na drogi. Czub jakby się oszczędzał i nie szło mordercze tempo.
Praktycznie podjeżdżając pod Koczy Zamek widziało się naciągnięty mocno peleton.
Nie szarżując tempa wjechałem ten Zamek z dużym spokojem. Końcówka oczywiście po legendarnych płytach. Momentami przednie koło delikatnie podrywało się w górę .. Euforię hamowała myśl, że tak jeszcze 2 razy trzeba podeptać po płytach.
Zjazd przerwany jednym beznadziejnym odcinkiem kostką, na którym profilaktycznie zwolniłem – i opłacało się, bo ze 3 osoby już łatały laczki po tym – do Lalików i na Zwardoń.
Zjazdy oczywiście nie na fulla, bo wyobraźnia możliwych konsekwencji spotkania asfaltu przy tych prędkościach nieco mnie blokuje.
Tworzą się 2-jki, 3-jki, czasami jedziemy w 7 osób, generalnie kręcimy się wokół swojego dzisiejszego grupetto. Mocno dziś wieje. Rzeźba samemu może wykończyć.
W tym czy innym składzie pokonujemy kolejne górki i dokręcane >5 dych zjazdy po Słowacji i po drugiej stronie autostrady – pamiętam ten zjazd z Rajczy. Szeroko, prosto, zwykle padają tam rekordy prędkości – ja wykręciłem maxa 75 km / h nie starając się dokręcać.
W Lalikach jeszcze jeden odcinek mocno zużytej kostki, na której tak telepie, że całe ciało wpada w trzepacką wibrację nieosiągalną żadną inną metodą. Wizjer skacze tak jakby potrząsać kamerą góra-dół przez pół minuty. No nie da się tego oglądać ! Sprzęt ten teścik wytrzymuje wzorowo. Nic mi nie odpada, nic nie klekoce. Zwarty i gotowy J To lubię ! Taki „muskuł” ten rower.
Docieramy w kilkuosobowym składzie do miejscowości Kamesznica, zaczyna się bardzo niewinnie.
Trochę po płaskim, trochę pod górkę, kilka procent, pod wiatr. Nikt nie szarpie.
Jest i ścianka. Sztajfa. Wall. Twardziele (ci co mają twarde przełożenia, w ty i Ja [hehe] stają na pedały. Mięczaki (Ci rozsądni co wzięli w góry mniej zębów w korbie) zaczynają mielić młynki.
Każdy jedzie jak mu Bóg dał mocy. Grupa się rozsiewa po całej ściance. Jak stromizna minimalnie odpuszcza można usiąść na siodło. Pod koniec jest najgorszy moment, który nie puszcza przez 100 albo i więcej metrów. Łyda mi mówi, że 20% nachylenia pęka. Albo tylko tak ściemnia.
Próbuję szybszych obrotów co kończy się hiperwentylacją. Szukam jakiegoś sposobu na pokonanie tej góry. Na dziś jedyny możliwy to oczy w asfalt i PCHAMY!! PCHAMY !!!
Przez tą twardą korbę z grupetto jestem drugi po jednej kobiecie z Pollart-Nuttrax (dziś Czesława widziałem tylko z makaronem po wyścigu, nie miał siły się uśmiechać ;-P).
Zaczyna się runda druga. Grupki 2-3 osobowe. W tym druga dziewczyna z Pollart-Nutrax.
Po drodze spotykamy Piotra Szafrańca aka Szamanviking, któremu nawaliła lewa łyda mocnym skurczem i musiał odpuścić czołówkę – a to jak już wiadomo go nie bawi bardziej niż pomoc koleżance z Teamu. W ten sposób jest Grupetto z nadającym tempo Piotrem ciągnącym Koleżankę, Ja i Kolega na Treku Kat. D. Ponieważ tempo pasuje mi idealnie jedziemy razem z małymi przetasowaniami po drodze głównie kasując tych co przed nami.
Na wysokości Zwardoń – Laliki psycha mi puszcza do tego stopnia, że po zjeździe w Kamesznicy zastaję sam, bo dziewczyna zjeżdża jeszcze bardziej zachowawczo ode mnie – ja tym razem trochę momentami dokręcałem.
Zresztą lubię jeździć ciekawe pętle, bo można zawsze coś poprawić i trasa drugi, trzeci raz jechana jedzie się lepiej – daje mi więcej frajdy.
W Kamesznicy dochodzi mnie jednak Trek D. Zgodnie współpracujemy pod wiatr by dotrzeć do podnóża dzisiejszego Biker – Killera => Col de Kamesznica.
Chciało by się rzec – dzięki za współpracę – nara ! Tak naprawdę każdy z nas zaczyna wspinaczkę w swoim tempie i na swoim przełożeniu – on wybiera bardziej miękkie – ja nie mam wyboru J
Musi być 39/28.
Zaczynam świrować. O Wielka Kamesznico ! Zbliżam się Ja, nędzny robak, wpełzając jak ślimak na twe zacne szczyty … Takie podlizywanko jakby podziałało i Gniewny Duch Kamesznicy spał spokojnie nie przywołując dodatkowych atrakcji w postaci dodupczającego wiatru w ryj, ulewy i gradobicia.
Twarda łyda okazała się tym razem szybsza. Starałem się każde pchnięcie korbą wykonywać dokładnie, bez przyruchów i zbędnego bohaterstwa, wpełzałem jak ropucha zdobywając decymetr po decymetrze. Nie oglądałem się za siebie. Po co ? Momentami 6.5 na godzinę J … ale już wiem, że jak będę tak jechał to podjadę.
Ktoś mnie jednak doszedł ?! Jakiś „trzeci” – spoza naszego Grupetto. Przeszedł. Zaczął się oddalać.
Jeszcze trochę, jest i doping z przydrożnego domostwa – to zawsze działa pozytywnie.
Podjazd pod Koczy Zamek po raz trzeci nie była to może bułka z masłem, ale powiedzmy kawałek czerstwego chleba ze smalcem. Końcowe odliczanie – 100 – 75 – 50 – 25 m … META !!!
I do it again !
Ukończyłem przy 100% sprawnym sprzęcie, zadowolony, szczęśliwy, kolarsko zaspokojony do syta J
Miejsce – praktycznie to samo co na poprzednich 2 etapach.
Open: 73
Kat C (40-49): 26
W generalce minimalny awans ;-)

Jutro ma być więcej w pionie – 2.200 m – ale krócej w poziomie – czyli będą ścianki …


Kategoria Outdoor, The Race



Komentarze
Rodman
| 14:00 środa, 20 sierpnia 2014 | linkuj można spróbować ... good luck ! ;-P
josip
| 06:39 wtorek, 19 sierpnia 2014 | linkuj A można?:)
Rodman
| 14:17 poniedziałek, 18 sierpnia 2014 | linkuj just do it ! :-)))
josip
| 07:27 poniedziałek, 18 sierpnia 2014 | linkuj Twarda łyda vs Kamesznica 2:0 - GRATULUJĘ!!

Tak sobie czytam Twoje wpisy z Road Trophy i myśl mnie nachodzi czy nie lepiej byłoby tam wystartować na 29erze? No bo tak - przełożenia lepsze na te sztajfy i na 24x36 raczej pojedziesz szybciej niż 6 km/h po asfalcie, a już na pewno mniej zakwaszając. A i na zjazdach pewniej z balonem 2.2, tarczowymi hamulcami i mniej pochyloną sylwetką. Dokręcić już nie dokręcisz ale nadrobisz nie hamując:) Wiadomo - waga nie ta sama ale 10,5 kg można przeżyć.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!