Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Rodman z miasteczka Tulce. Mam przejechane 53739.44 kilometrów w tym 12333.64 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.28 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Rodman.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2009

Dystans całkowity:675.51 km (w terenie 286.00 km; 42.34%)
Czas w ruchu:32:10
Średnia prędkość:21.00 km/h
Maksymalna prędkość:55.57 km/h
Suma podjazdów:1475 m
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:42.22 km i 2h 00m
Więcej statystyk
  • DST 1.00km
  • Czas 00:05
  • VAVG 12.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Konserwacja sprzętu.

Środa, 29 kwietnia 2009 · dodano: 29.04.2009 | Komentarze 1

tani i dobry Ludwik, stare szczoteczki do zębów, woda z węża i Żelazny Koń lśni czyściutko ;)
jeszcze tylko przydałby się smar na łańcuch i można śmigać dalej ....


Kategoria Wycieczka


  • DST 61.00km
  • Teren 55.00km
  • Czas 03:09
  • VAVG 19.37km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 679m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jest Medal !!!!! Chodzież Skandia Maraton 2009

Wtorek, 28 kwietnia 2009 · dodano: 28.04.2009 | Komentarze 0

Nie kryjąc wzruszenia dotykam gładką powierzchnię medalu z maratonu w Chodzieży – Skandia Lang Team. Mój pierwszy medal !!! Ciężka praca przynosi jednak efekty ... Jak Pani Organizator mi go wręczała brakowało mi jedynie tej charakterystycznej muzyczki z Wyścigu Pokoju ;)
Oto jak go zdobyłem ...
Po ostatnim maratonie w Murowanej Goślinie, gdzie dmuchnąłem dystans giga z niezłą średnią 20 km/h, myślałem, że jestem już dość duży ... (Wielki będę jak będzie top10 ;P). Wszystko miało pójść gładko, Chodzież jak to maraton, jeszcze dystans krótszy, 92 km, będzie cool. Z drugiej jednak strony po co się aż tak męczyć ? Może jednak sobie tym razem odpuścić i jechać Medio ? Generalnie nastawić się na średnie dystanse, co miałem sprawdzić – sprawdziłem i dojechać – dojadę, więc może lepiej się pościgać, na średnich zawsze jest więcej ludzi i więcej interakcji ... Kwestia treningu też jest znacząca, bo na dłuższy dystans trzeba mieć dłuższy trening, a ja mam czasu 1-2 godziny na jazdę ...
Tym bardziej, że czułem się nieco podmęczony lub raczej niewypoczęty po dość intensywnej sobocie. Moje rozważania na temat jazdy dystansu przerwał spiker, który radośnie oświadczył jak już byliśmy w sektorach, że bramka na Grand Fondo zamyka się o 14:00 ... Wtedy stało się jasne, że mogą być problemy z dojazdem, chyba, że wykręcę taką średnią jak tydzień temu. Postanowiłem dostosować się do warunków – będzie bramka – jadę – zamknięte – grzeję do mety.

Na miejsce dotarliśmy bez problemów, dobre oznakowanie, parking w miarę blisko, cieplutko, tylko jeden toy-toy ... Na rynku powiało wielkim światem :) Wszystko już gotowe, numerki, czipy, pełne siaty gadgetów, woda za darmo, możliwość wypicia porządnej kawy (niestety Arturaszi zgubił 20 zyla i już się nie napiliśmy). Stoiska z koksami, Giant, scena, przyjemna muza, to wszystko sprawiało wrażenie „obfitości” bogatszych sponsorów. No i okazało się, że będzie można wylosować prawdziwy Skuter :). Już każdy z nas się widział na skuterze w nowej darmowej (!) koszulce z maratonu w ciemnych okularach robiącego rundkę honorową wokół swoich osiedli ... no ale skuter był tylko jeden. W sektory wchodziło się w miarę sprawnie, bo były dokładnie oznakowane i Dziadek wpuszczający był bezlitośnie skrupulatny. Z numerem 45 czułem się prawie jak VIP ;P. Było bardzo ciepło więc wlałem sobie żelka od razu do bidonu.
Gadka – szmatka Pana Czesława i się zaczęłło ... Od razu zadyma, bo niektórzy napaleńcy z dalszych sektorów zaczęli grzać ostro do przodu po krawężnikach, po chodnikach, jak debile, wobec czego nieuniknione były spinki i pyskówki a to przecież był dopiero start honorowy ... Miałem tylko nadzieję, że gdzieś ten peleton się w końcu rozciągnie. Rozczarowałem się. Chyba na Grand Fondo się rozciągnął. Po kilkukilometrowym asfalcie wpadliśmy wreszcie w teren. Pochłonął nas tuman kurzu i piaskowej burzy. Jak się okazało był to motyw przewodni tego maratonu ... Parłem cierpliwie dalej w tłoku i tumanach kurzu. Chyba nie padało od Bożego Narodzenia tak było sucho ! W dziobie też było sucho, pył pochłaniał całą wilgoć z języka, gardła, nosa i płuc. Nie było czasu chlipnąć z bidonu, a jak już się udało – zgrzytało w zębach i ciężko było to „coś” przełknąć. Jakbym zjadł teraz batona to by mnie mogli reanimować, bo spokojnie stanąłby mi w gardle. I tak z jednego szarego piachu wpadliśmy w inny piach, taki bardziej żółty. Ciekawe podejście rynną piachu, później zaczęłły się krótkie strome zjazdy i podjazdy. Nawet na niektóre udawało się podjechać jak się dobrze rozbujało z jednego pagórka na drugi. Niestety nadal było tłoczno, a że mam ciężki rower często doganiałem tych przede mną i musiałem hamować tracąc cenną energię kinetyczną i swoją własną, bo więcej trzeba było dołożyć przy wchodzeniu. Brak umiejętności i tłok eliminował co jakiś czas zaskoczonych piachem kolarzy. Jedna bajkerka ponoć nawet złamała rękę w ten sposób ... Padło hasło: czy jest tu może lekarz ? Faktycznie długo się zbierała ze środka ścieżki, ale jak to bywa w karambolach, jak się robi korek najczęściej dochodzi do kolejnych stłuczek i już jakiś koleś, który nie zrozumiał prostego słowa: Uwaga, stop ! - rył glebę jak dzik z puszczy. Ktoś zaczął dzwonić po pomoc, ktoś tam się nią zajął, więc pojechałem dalej, respektując to ostrzeżenie opatrzności. Trasy i niespodzianek przecież nie znałem. Należało zachować więc ostrożność. Wykrzykniki „!!!” pojawiały się dość regularnie i czasami na wyrost. Były to najfajniejsze zjazdy ;)) Lepiej chuchać na zimne – i tak pomimo ostrzeżeń kilka osób się potrzaskało ... Później nastąpiła seria bardzo ciekawych ścieżek leśnych, jakieś jeziorko, bardzo malowniczo. Wszystko przeplatało się z potężnymi tonami piachu. Mając tę wiedzę zmieniłbym opony na Mountain Kingi 2.2. Niektórzy polegli na tych leśnych patykach i zaliczyli wymianę dętki. Kilka osób. Malutko w porównaniu ze zjazdem w Karpaczu, gdzie było oberwanie laczków ... Po 20 km miałem już stosunkowo dość i dwa diabełki w mojej głowie zaczęły się kłócić, Ambitny: Napieraj !, Spokojny: Wyluzuj ! Na jednym z podjazdów pod dużą górkę tylko myślałem, żeby nie stracić kontaktu z kołem przede mną i udało się podjechać. Trasa bardzo malownicza i nawet nie pamiętam co kiedy po kolei było. Tylko poszczególne obrazy / sytuacje.
Wjazd do jakiejś miejscowości a tam festyn ! :)) Gra muza, ludziska dopingują, dzieciaki piszczą i machają do nas, panowie piją, panny mdleją (bo mieliśmy strasznie czarne umorusane twarze, a ja gdzieś zerwałem strupek na kolanie i poszła mi strużka po nodze szybko przysychając w kurzu ;)
Kompletnie wyschnięty zbiornik wody – dobrze, że nie poprowadzili trasy w poprzek.
Zupełnie inaczej jak w Giga Powerade – zawsze był ktoś przede mną i za mną, bezpośrednia rywalizacja. Nawet jakoś nie było czasu zamienić słowa .. Chociaż na czarnej drodze Bikerka z Sobótki zapytała: Ile już przejechaliśmy ? - 41 km ... W niektórych momentach sporo jednak wiało i zacząłem sobie nucić: Wsiąśc do pociągu, byle jakiego ... Pierwszy – krótki, poprowadził numer 44 (ostatecznie cena była wysoka, bo dojechał za mną). Drugi pociąg mnie wyprzedził w lesie, ale sobie pomyślałem: Teraz gaz ! Prowadził 167, 177 i chyba 124 (nie jestem pewien, może 224 ?). Jechali ostro i równo. Nawet udawało mi się nie zerwać, byłem ostatnim wagonem. Tak minęliśmy kilka osób, które nie wsiadły do pociągu. I pewnie tak bym jechał dalej gdyby nie zdradliwe piaski na jednym z zakrętów. Za bardzo się wkopałem i akurat wiatr walnął w twarz. Myślełem, że jeszcze się uda dojść, ale za chwilę nastąpiły kolejne piachy po pachy i straciłem sporo sił, nie udało się.
Lekko zrezygnowany kulałem dalej te kilometry. W pewnym momencie wyprzedził mnie Scott nr 480 na czarnej szerokiej drodze. Od razu skorzystałem z kolejnej szansy i twardo usiadłem na kole. Pociągnął ładny kawałek i znowu znajomy pociąg zaczął się zbliżać. Później ja musiałem dać zmianę. Droga nie chciała być taka do mety i przeszła po raz kolejny w nierówny, leśny, piaszczysty dukt, więc 480 depnął jakby finiszował i oddalił się swobodnie. Bufet trzeci – a dla mnie pierwszy – przywitałem z nieukrywaną radością. Zatankowałe do pełna, wmusiłem kawałek banana i wziąłem kilka batoników, nie żebym chciał od razu zjeść, ale na mecie, żeby się zregenerować. Miałem ochotę zostać dłużej przy tej oazie.
Następny obraz to gigantyczna piaskowo – leśna góra, pod którą prawie wszyscy podchodzili z laka. Wszyscy oprócz Andrzeja Kaisera. Wjechał jak kozica górska i tyle go było widać. Gdybym nie widział to bym nie uwierzył, że to można zrobić ;)) Dubluje nas Grand Fondo – meta już niedaleko. Jak było za 10 druga włączyła mi się jeszcze ta chora ambicja, że może jednak zdążę na Grand (tylko co potem, jak zamkną trasę o 16:00 dostanę dyska :[). Starałem się ale bez przekonania, nie wiedziałem dokładnie na którym kilometrze będzie ten rozjazd. 14:00 kliknęła, a ja byłem przed szlabanem o 14:01, mam jednak wrażenie, że zamknęli go wcześniej. Fajnie jednak byłoby przejechać tę traskę bez tłoku ... Trochę się wkurzyłem i puściłem troszkę mięska w piach. Za chwilę jednak z rodością, że koniec blisko poleciałem do mety. Już na początku asfaltówki jakiś Grandowiec dodał mi adrenaliny z tekstem, że niby chcę się wcisnąć w ich pociąg: Ej, no ale nie między nas ... ! Normalnie aż osłupiałem ! Ani się nie wciskałem, ani nie przeszkadzałem, a koleś za chwilę by wpadł na tego co przed nim, bo zamiast pyszczyć i się gapić na mnie powinien patrzeć gdzie jedzie. Rzuciłem tylko: eee, uważaj lepiej jak jedziesz i jedź, bo cię dogonię ! Naprawdę nie spodziewałem się takiego buractwa w samej końcówce ... Nie będę wspominał numeru startowego i nazwy teamu, niektórzy by się zdziwili, ale swoje wiem ;) ... Byłem i jestem tylko kompletnie zaskoczony, że ktoś o wcinanie się mnie przed czołowych kolarzy polskiego MTB mógł mnie posądzić ... W sumie to nawet mi to schlebia, bo gość może myślał, że właśnie doszli jakiegoś mocarza ;))) Na tej adrenalince sporo pociągnąłem i żałuję, że skończyła mi się energia na finisz, bo utrzeć noska byłoby miło ... Próbowałem dogonić jeszcze kolesia przede mną, ale jak zobaczył – depnął i się obronił. Podobnie gość za mną – próbował – ale tym razem ja depnąłem i tak już zostało do końca ... Dojechałem Medio, a Pani od razu na mecie wręczyła mi MEDAL pamiątkowy z porcelany Chodzieżskiej ;)))) Było tyle ludzi (900 – 1000), że ci co później przyjechali medale mogli tylko oglądać na klatach innych osób ... Szkoda, bo moim kolegom też się należał.
Arturaszi dotarł jak już skonsumowałem baaardzo długą kiełbachę, niedługo po nim Krzysiek, który na jednym z ostatnich zjazdów nie opanował maszyny i złamał obojczyk. Ponoć zabieg się udał i wsadzili mu jakiś drut na lepszy zrost, skoro tak zasuwa na rowerze ...

Statystyki:
Z mojego licznika: Oficjalna:
dystans: 58,58 km 61 km
czas: 3:07:26 3:08:53
średnia prędkość: 18,75 km/h 19,37 km/h
średnia kadencja: 80
max. prędkość: 44,99 km/h
zużyte żele: 1 (!)
płyny: 1,5 l
gleby: brak
nagrody z tomboli: brak
średnia prędkość z 2 pomiarów: 19,09 km/h

miejsce open: 198
miejsce w kat. M3: 56
nr startowy: 45

Plusy:
+ miodna trasa
+ wypasione gadgety (żel, torba na jedzenie, T-shirt, bidon, 20% rabatu na zegarki Festina ...)
+ dobre zaopatrzenie na starcie (picie, jedzenie, odżywki)
+ fajne zjazdy i podjazdy
+ super pogoda (nawet się lekko opaliłem)
+ dobra organizacja czasowa dekoracji i losowań

Minusy:
- tylko jeden kibelek na parkingu
- problemy z chipami (za dużo dysków !)
- zabrakło medali ;P
- potworna ilość piachu, kurzu i pyłu
- nie do końca przystępnie rozmieszczone bufety
- tłok na starcie i początkowych kilometrach

Jednym zdaniem: Do zobaczenia za rok !!!


Kategoria The Race


  • DST 43.19km
  • Teren 1.00km
  • Czas 01:59
  • VAVG 21.78km/h
  • VMAX 40.35km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pod wiatr z Gaju do Tulec.

Sobota, 25 kwietnia 2009 · dodano: 25.04.2009 | Komentarze 0

Zwykle wieje z zachodu, niestety dziś było inaczej i prawie przez całą drogę z zachodu na wschód przez Poznań wiało w dzioba. Na szczęście pogoda przepiękna :)
Chodziło mi o to żeby jak najmniej się zmęczyć przed jutrzejszym maratonem w Chodzieży. Czuję się jednak trochę zmęczony, bo wcześniej kilka godzin kopałem ogródek ....
Jutro jadę ostrzej niż w Murowanej G., zobaczymy co z tego wyjdzie, muszę jeszcze przeczyścić rower a szczególnie łańcuch ...


Kategoria Outdoor


  • DST 29.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:10
  • VAVG 24.86km/h
  • VMAX 44.06km/h
  • Temperatura 7.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

Traktor.

Piątek, 24 kwietnia 2009 · dodano: 24.04.2009 | Komentarze 0

6.00 jest zimno ale za to jasno, wybieram mniej ruchliwą drogę nad Maltę (w Szczepankowie w prawo na pierwszej krzyżówce). Po artykule na temat kasków w Magazynie Rowerowym jadę w samej czapce. Mam wrażenie, że omijają mnie szerzej.
Nad Maltą pustki, aczkolwiek jest jedna młoda biegaczka, która była ostatnio i oczywiście kto ? ........ Tak ! Pani z Labradorem ! :)) Chyba w poniedziałek powiem jej "Dzień dobry !" ... ;)
W drodze powrotnej "szalony Traktor" z siewnikiem wypada mi z bocznej w Szczepankowie. Chyba się nie spodziewał, że ktokolwiek o tej godzinie tędy jeździ. Dodaję Mocy i wyprzedzam gładko zostawiając go w tumanach kurzu ;P
AVG. CAD 71


Kategoria Outdoor


  • DST 10.00km
  • Teren 10.00km
  • Czas 00:45
  • VAVG 13.33km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z synem po lesie.

Środa, 22 kwietnia 2009 · dodano: 22.04.2009 | Komentarze 0

w Tulcach


Kategoria Wycieczka


  • DST 107.50km
  • Teren 90.00km
  • Czas 05:20
  • VAVG 20.16km/h
  • VMAX 42.67km/h
  • Podjazdy 796m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mur. Go. & Dziewic(z)a G. 2009 - po lasach i piachach Wielkopolski.

Niedziela, 19 kwietnia 2009 · dodano: 19.04.2009 | Komentarze 4

Bezchmurny niedzielny poranek. Za oknem 2 stopnie Celsjusza. Liczę, że słońce jednak ociepli atmosferę. Padało mało, więc na ubite dukty nie ma co liczyć. Dobra, mocna kawa, lekkie śniadanko, pakowanie rowerowych gadgetów. Wracam z rowerem z garażu a chłopaki już są na parkingu punktualnie jak zawsze. Do Murowanej Gośliny docieramy bez zbędnych problemów po drodze mijając jakiegoś ambitnego, co się rozgrzewa Poznań-Murowana Goślina – 20 km gratis. Już jest trochę ludzi na parkingu idziemy więc szybko odebrać numerki. Jak zwykle panuje atmosfera radosnego podniecenia wyścigiem, gra jakaś muza, świeci słońce, pierwsi w kolejce więc humory dopisują. Kupuję jeszcze po jakimś żelku na drogę. Samych napojów nigdzie nie widzę więc jestem lekko rozczarowany. Myślałem, że wszystko uzupełnię na miejscu a tu kiszka. Za kupienie 2 batonów tankuję na stoisku Maxim. Powinno wystarczyć do pierwszego bufetu.
Start Giga o 10.00.

W 2007 Murowana Goślina dnia 13 maja była moim pierwszym w życiu maratonem. Jechałem wtedy dystans Mega z czasem 3:45:37 na 67 km – średnia wyszła 17,87 km / h (!?). Mimo to załapałem się na 93 miejsce w M3 i 278 w Open Mega ;) To było coś !! Nawet mam fotokomórkę z tamtego startu dzięki uprzejmości Orga” , bo mi się nie zgadzało, że gość, którego wyprzedziłem na finiszu był przede mną. I zapis foto roztrzygnął kwestię na moją korzyść. Od tamtej pory przejechałem trochę kilosów i kilka maratonów. Rower ten sam. Ale kilka zbednych klamotów odkręconych, kilka przekręconych, kilka dokręconych. Czy będzie różnica ? Tym bardziej, że dystans „królewski” GIGA ponad 107 km ;P ...

Z formą generalnie cieniutko, a przecież obiecałem sobie, że w zimie się wezmę i przygotuję porządnie do sezonu. A tu zawsze coś, a to choroba, a to kontuzja na koszu, a to praca, a to dom, a święta i czasu brakuje. No i maraton wcześniej, zamiast 13 mają – 19 kwiecień. A zima w tym roku długo trzymała i codziennie rano zimno jak diabli. Na szczęście ostatnio udało mi się trochę pokręcić a i waga mi drastycznie też nie skoczyła, więc teoretycznie powinno być w miarę dobrze – czyli dojadę (o ile nie będzie sensacji ze sprzętem), tylko pytanie „który ?”.

Na starcie sporo osób jak na GIGA coś pod 200. Ogólnie jest prawie 1.000 osób – dużo jak na Murowaną Goślinę. Nadal zimno. Już wreszcie jedźmy ! Odliczanie, przeżegnanie, start ! Uważam, żeby głupio nie zahaczyć kogoś lub na kogoś nie wpaść, niektórzy grzeją jak szaleni. Adrenalina kapie im z łańc(ucha). Ja spokojnie. Nie dałem się ponieść. Wpadamy w pustynię. Ale jadąc z tyłu mam przegląd sytuacji i jadę skrajem lasu. Zawsze to 300 metrów męki mniej. Od razu staram się jechać swoim rytmem i nie szarżować, żeby szybko nie spuchnąć. Dość szybko stawka się rozciąga i każdy zajmuje należne mu miejsce w peletonie. Ja oczywiście gdzieś tam pod koniec, ale jadę swoje. W stopy zimno. Pociągam łyk zimnego napoju od czasu do czasu. Droga mi się odświeża z pamięci. Jest inaczej, „od tyłu”. Przypominam sobie jak 2 lata temu o właśnie tutaj przy tym korzeniu schwycił mnie kurcz (hehe). Od 10 km mieszamy się w swojej grupie – albo ja kogoś wyprzedzam albo za chwilę on mnie wyprzedza. Na szczęście nie kobiety. Niektóre jadą po prostu znacznie szybciej :)) i nie można ich dogonić. Dużo piachu. Mam wrażenie, że droga choć wydaje się płaska to jest jakby pod górkę i odwrotnie – płaska droga ale jakby z górki. Częściej pod górkę ;)
Nic spektakularnego się nie dzieje. Kilka fajnych odcinków w lesie. Kulam się. Cały czas do przodu. Po 20-stym km właściwie już samotnie. Niekiedy ktoś tam mignie mi z 300 m przede mną lub za mną. Wyjeżdżamy z lasu. Asfalt miał być chwilą odpoczynku a tu niespodzianka. Zimne arktyczne powietrze w twarz, z boku, rzadziej z tyłu. Drugi bufet – nie zatrzymuję się. Mam jeszcze co nieco w baku. Konsumuję żele na raty. Zastanawiam się ile to właściwie daje a ile to kwestia reklamy ... Niby sportowcy używają .. Średnia cały czas powyżej 20 kilo, na Dziewiczej spadnie, ale i tak powinno być OK. Na 50-tym kilometrze chwytają mnie zdradliwe piaski. Coś tam mi się wysmykuje spod nosa ;) ... W pewnym momencie mijam kilkuosobową grupkę z tym, że jedna osoba leży w lesie a kilka jest przy niej. Najprawdopodobniej fizjologia nie dała rady, bo droga jest płaska jak stół. Pewnie czekają na karetkę. Warto mierzyć siły na zamiary ...
Maratoński deser w postaci Dziewiczej Góry zbliża się nieuchronnie. Po tych leśnych duktach telepie mnie niemiłosiernie a ja mam przecież takie twarde siodełko ... Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, nie ma jak full (ale lekki). Trzeba zacząć odkładać kaskę ... To przecież dla mojego zdrowia ;) Już wiem, że raczej nie dam rady podjechać po 90 km w nogach, ale przynajmniej spróbuję. Pierwsze podejście, oddycham głęboko jak parowóz i niestety przednie koło zaczyna się podrywać na stromiźnie, muszę zejść. Fantastyczne te ścieżki podjazdowe !! Byłem tam kilka razy ale takich ciekawych podjazdów nie odkryłem ?! Niestety końcówka Giga miesza się z (końcówką ?) Mega ale mimo to tłoku nie ma i jak ktoś chce ma szanse podjechać. Na głównym szlaku, który normalnie wjeżdżam po wysiłku 20 – 30 km teraz jadę na krawędzi wytrzymałości. Jakieś nieświadome niczego stadko turystów wchodzi sobie śrdkiem ścieżki żeby podziwiać widoki z wieży nie zważając na to, że tuż obok rozgrywa się dramatyczny wyścig (hehe) !!! Niestety muszę się wydrzeć na cały głos „Drooogaaaaaa!!!”, trochę też puszczają mi nerwy i w ten sposób ratuję się żeby komuś nie nabluzgać. Niestety nie dojeżdżam do końca. Zabrakła jakaś ćwiartka podjazdu. Daję z buta końcówkę. Zjazd kilerem” z założenia zbiegam, bo mam jeszcze siniaki po ostatnim spotkaniu z koszem na śmieci w Łodzi. Wszędzie pełno aparatów, wow – jestem gwiazdą ! I tak nie kupię ... I tu się rozczarowałem, bo zamiast prostej drogi na metę jeszcze jeden podjazd !! Na dorżnięcie ! Tym razem się nie poddałem ;P Kątem oka dostrzegam, że po miłym zjeździe jest ostro w lewo i ostro pod górkę, ale ten kawałek znam więc udaje mi się zawczasu zredukować biegi i z najwyższym trudem podjeżdżam. W nagrodę super zjazd i końcówka do mety. Mijam kilku z mega i równym tempem zmierzam do celu. Kurcze mnie nigdzie nie chwyciły więc albo się zbytnio oszczędzałem albo dobrze rozłożyłem i tempo, i siły. Jeszcze raz zakopuję się w pustyni ale nie ma to żadnego znaczenia, bo ani przede mną ani za mną nie ma nikogo w moim zasięgu, z kim mógłbym się jeszcze pościgać. Jest meta. Jestem zbąbany ale zadowolony :) Nie chce mi się jeść. Przy bufecie spotykam Krzycha, który już wcześniej dojechał Mega i razem czekamy na Młodego Krzycha, którego minąłem przy ostatnim bufecie.

Podsumowując plusy / minusy tego maratonu:

Plusy:
+ trasa, naprawdę ładnie poprowadzona, nie trzeba było przedzierać się przez krzaki, było dużo krótkich podjazdów, na których można było się podmęczyć i deserek na koniec w postaci Dziwiczej Góry, na której wreszcie nie było tłoku
+ sprawne biuro obsługi (albo mieliśmy szczęście)
+ dobrze oznakowana trasa, ideałem byłaby tabliczka „Uwaga ! Podjazd 20 m !!”
+ pogoda idealnie dopisała, jak jest chłodniej mniej się poci i mniej pije
+ w miarę atrakcyjne nagrody, chociaż nie wygrałem i nie wylosowałem
+ doskonale zaopatrzone stoisko Gminy Murowana Goślina z fajnymi publikacjami
+ fajny pokaz trialu, co można zrobić na rowerze i z rowerem ... hehe :)
+ szybkie wyniki, również na stronce

Minusy:
- brak stoiska z możliwością nawet zakupu chociażby zwykłego Powerade
- można by jeszcze buteleczkę Powerka dorzucić na mecie tak jak u Grabka ;)
- białe skarpety jako gadget, wolę ciemne, mniej widać kurz
- słabe koszulki pamiątkowe do kupienia
- zbyt rozwleczone w czasie dekoracje
- tombola – za późno, wielu już pojechało do domu i my też mieliśmy dylematy czy zostawać, bo w domach rodziny czekają ....
- nie ma zaplecza dla rodzin z dziećmi, co mają w tym czasie robić nasze pociechy ? Szkoda, bo wtedy można by całymi rodzinami jeździć na takie imprezy .... ci co zostawiają rodziny w domu wiedzą o czym mówię ......
- monotonna muza, ile można słuchać tego samego kawałka ....

Jestem 161 w Open i 44 w M3 ze średnią 20.09 km/h.
Jak mawiał poeta: „A imię jego 40 i 4”, czy mnie miał na myśli ?! ;P
W 2007 miałem średnią 17,87 km.h na krótszym dystansie (67 km) jestem więc bardzo zadowolony z mojego amatorskiego postępu, aż o ponak 2 kilo na godzinę !!! ;))
Miejsce gorsze niż w Poznaniu czy Karpaczu gdzie łapałem się do 30-dziestki w M3 w „pomarańczowej edycji” ale sportowy poziom uczestników jest po prostu wyższy !
No i to dopiero początek sezonu, więc mam nadzieję zdecydowanie się poprawić jeśli chodzi o miejsce we wrześniowym Poznaniu ...
Tymczasem czas na Chodzież 26.04.2009 i sprawdzenie trzeciego cyklu maratonów, chociaż może na rower Speca się skuszę i pojadę te minimum 3 edycje ... :)))

Edit. 19.04.2009:
Na dziś parę statów, bo sił brak ...
Dystans: 107.19 km
Czas (licznika): 5 h 20' 38''
AVG. Speed: 20.05 km/h (uff, udało się ;P)
AVG. CAD: 77
Max. Speed: 42.67 km/h
Przewyższenia: 796 m
Gleba: 1
Spadek łańcucha: 3
Zaliczone bufety: 3
Zużyte żele maxim: 2
Batony: 4
Hiperwentylacja: "tylko" przez cały rejon Dziewiczej Góry ... ;P


Kategoria The Race


  • DST 33.82km
  • Teren 1.00km
  • Czas 01:27
  • VAVG 23.32km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

W deszczu.

Sobota, 18 kwietnia 2009 · dodano: 18.04.2009 | Komentarze 0

Niestety dziś lekko padało i jazda nie należała do przyjemności.
Mam nadzieję, że jutro nie popada, bo 108 km po lasach nie będzie miłe ....


Kategoria Outdoor


  • DST 35.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:30
  • VAVG 23.33km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

5.50 Tulce - Malta

Piątek, 17 kwietnia 2009 · dodano: 17.04.2009 | Komentarze 0

nareszcie się zwlokłem, lekko nieprzytomny prawie bym się zbąbał ze schodów bo się na "skarpetach" poślizgnąłem, byłaby heca :D
zapomniałem okularów i od razu łzy mi pociekły, kasku też zapomniałem ale czapeczka na uszy wskazana, tłoku nie było
Pani z Labradorem o 6.30 była jak zawsze :))
w połowie rozkręciła mi się kierownica, bo wczoraj odwracałem mostek i widocznie się coś poluzowało
licznik "oczywiście" działał tylko przez 1,5 km ...
przerzutki za to chodzą znakomicie, tym bardziej jestem dumny z siebie, bo sam zmieniałem pancerze i regulowałem ;))
Po najbliższych startach nie spodziewam się wiele ale mam nadzieję, że w Poznaniu we wrześniu załapię się do TOP 20 na GIGA w M3 ...


Kategoria Outdoor


  • DST 50.00km
  • Teren 2.00km
  • Czas 02:30
  • VAVG 20.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

Śmigus Dyngus.

Poniedziałek, 13 kwietnia 2009 · dodano: 14.04.2009 | Komentarze 0

Lany Poniedziałek 13.04.2009
50 km, 2,5 h. Mają fajny tor dla rowerów z górek w centrum miasta – Park Poniatowskiego czy jakoś tak. 84 godziny po wypadku i podczas jazdy prawie nic nie czuję. Z Dziewiczej Góry raczej sobie zejdę niż zjadę, kolejny upadek mógłby być podwójnie bolesny. Powinienem dojechać te 108 km. Teraz muszę do pełnej sprawności doprowadzić Żelaznego Konia.


Kategoria Outdoor


  • DST 60.00km
  • Teren 1.00km
  • Czas 02:45
  • VAVG 21.82km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Prawie jak Wiśniowa Góra.

Niedziela, 12 kwietnia 2009 · dodano: 14.04.2009 | Komentarze 0

Niedziela Wielkanocna.
Budzą mnie dzwony z Rezurekcji. 48 godzin po wypadku. Opuchlizna jeszcze jest ale jakby mniejsza. Powinienem za tydzień być sprawny na wyścig 108 km po wertepach Puszczy Zielonki. W końcu już zapłaciłem, najwyżej jak nie będę w stanie jechać przepiszę to na inną edycję.
Z reklamówki GO Sportu wynika, że 5.04 był w Łodzi Maraton z serii Mazowia MTB. Zawsze jakiś start, pomyślę o tym w przyszłym roku. W rowerze mam tylko 7-dmy bieg z tyłu, przednie koło co prawda krzywe ale nadal się toczy i hamulca nie blokuje, od biedy można by gdzieś pojechać. Nadarza się okazja – Rodzinka chce jechać do Wiśniowej Góry. Na rowerku dojechałem, ale nie trafiłem i zawróciłem.
2 h 45 min z blatu, 60 km.


Kategoria Outdoor