Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Rodman z miasteczka Tulce. Mam przejechane 53739.44 kilometrów w tym 12333.64 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.28 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 58159 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Rodman.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 61.00km
  • Teren 55.00km
  • Czas 03:09
  • VAVG 19.37km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 679m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Jest Medal !!!!! Chodzież Skandia Maraton 2009

Wtorek, 28 kwietnia 2009 · dodano: 28.04.2009 | Komentarze 0

Nie kryjąc wzruszenia dotykam gładką powierzchnię medalu z maratonu w Chodzieży – Skandia Lang Team. Mój pierwszy medal !!! Ciężka praca przynosi jednak efekty ... Jak Pani Organizator mi go wręczała brakowało mi jedynie tej charakterystycznej muzyczki z Wyścigu Pokoju ;)
Oto jak go zdobyłem ...
Po ostatnim maratonie w Murowanej Goślinie, gdzie dmuchnąłem dystans giga z niezłą średnią 20 km/h, myślałem, że jestem już dość duży ... (Wielki będę jak będzie top10 ;P). Wszystko miało pójść gładko, Chodzież jak to maraton, jeszcze dystans krótszy, 92 km, będzie cool. Z drugiej jednak strony po co się aż tak męczyć ? Może jednak sobie tym razem odpuścić i jechać Medio ? Generalnie nastawić się na średnie dystanse, co miałem sprawdzić – sprawdziłem i dojechać – dojadę, więc może lepiej się pościgać, na średnich zawsze jest więcej ludzi i więcej interakcji ... Kwestia treningu też jest znacząca, bo na dłuższy dystans trzeba mieć dłuższy trening, a ja mam czasu 1-2 godziny na jazdę ...
Tym bardziej, że czułem się nieco podmęczony lub raczej niewypoczęty po dość intensywnej sobocie. Moje rozważania na temat jazdy dystansu przerwał spiker, który radośnie oświadczył jak już byliśmy w sektorach, że bramka na Grand Fondo zamyka się o 14:00 ... Wtedy stało się jasne, że mogą być problemy z dojazdem, chyba, że wykręcę taką średnią jak tydzień temu. Postanowiłem dostosować się do warunków – będzie bramka – jadę – zamknięte – grzeję do mety.

Na miejsce dotarliśmy bez problemów, dobre oznakowanie, parking w miarę blisko, cieplutko, tylko jeden toy-toy ... Na rynku powiało wielkim światem :) Wszystko już gotowe, numerki, czipy, pełne siaty gadgetów, woda za darmo, możliwość wypicia porządnej kawy (niestety Arturaszi zgubił 20 zyla i już się nie napiliśmy). Stoiska z koksami, Giant, scena, przyjemna muza, to wszystko sprawiało wrażenie „obfitości” bogatszych sponsorów. No i okazało się, że będzie można wylosować prawdziwy Skuter :). Już każdy z nas się widział na skuterze w nowej darmowej (!) koszulce z maratonu w ciemnych okularach robiącego rundkę honorową wokół swoich osiedli ... no ale skuter był tylko jeden. W sektory wchodziło się w miarę sprawnie, bo były dokładnie oznakowane i Dziadek wpuszczający był bezlitośnie skrupulatny. Z numerem 45 czułem się prawie jak VIP ;P. Było bardzo ciepło więc wlałem sobie żelka od razu do bidonu.
Gadka – szmatka Pana Czesława i się zaczęłło ... Od razu zadyma, bo niektórzy napaleńcy z dalszych sektorów zaczęli grzać ostro do przodu po krawężnikach, po chodnikach, jak debile, wobec czego nieuniknione były spinki i pyskówki a to przecież był dopiero start honorowy ... Miałem tylko nadzieję, że gdzieś ten peleton się w końcu rozciągnie. Rozczarowałem się. Chyba na Grand Fondo się rozciągnął. Po kilkukilometrowym asfalcie wpadliśmy wreszcie w teren. Pochłonął nas tuman kurzu i piaskowej burzy. Jak się okazało był to motyw przewodni tego maratonu ... Parłem cierpliwie dalej w tłoku i tumanach kurzu. Chyba nie padało od Bożego Narodzenia tak było sucho ! W dziobie też było sucho, pył pochłaniał całą wilgoć z języka, gardła, nosa i płuc. Nie było czasu chlipnąć z bidonu, a jak już się udało – zgrzytało w zębach i ciężko było to „coś” przełknąć. Jakbym zjadł teraz batona to by mnie mogli reanimować, bo spokojnie stanąłby mi w gardle. I tak z jednego szarego piachu wpadliśmy w inny piach, taki bardziej żółty. Ciekawe podejście rynną piachu, później zaczęłły się krótkie strome zjazdy i podjazdy. Nawet na niektóre udawało się podjechać jak się dobrze rozbujało z jednego pagórka na drugi. Niestety nadal było tłoczno, a że mam ciężki rower często doganiałem tych przede mną i musiałem hamować tracąc cenną energię kinetyczną i swoją własną, bo więcej trzeba było dołożyć przy wchodzeniu. Brak umiejętności i tłok eliminował co jakiś czas zaskoczonych piachem kolarzy. Jedna bajkerka ponoć nawet złamała rękę w ten sposób ... Padło hasło: czy jest tu może lekarz ? Faktycznie długo się zbierała ze środka ścieżki, ale jak to bywa w karambolach, jak się robi korek najczęściej dochodzi do kolejnych stłuczek i już jakiś koleś, który nie zrozumiał prostego słowa: Uwaga, stop ! - rył glebę jak dzik z puszczy. Ktoś zaczął dzwonić po pomoc, ktoś tam się nią zajął, więc pojechałem dalej, respektując to ostrzeżenie opatrzności. Trasy i niespodzianek przecież nie znałem. Należało zachować więc ostrożność. Wykrzykniki „!!!” pojawiały się dość regularnie i czasami na wyrost. Były to najfajniejsze zjazdy ;)) Lepiej chuchać na zimne – i tak pomimo ostrzeżeń kilka osób się potrzaskało ... Później nastąpiła seria bardzo ciekawych ścieżek leśnych, jakieś jeziorko, bardzo malowniczo. Wszystko przeplatało się z potężnymi tonami piachu. Mając tę wiedzę zmieniłbym opony na Mountain Kingi 2.2. Niektórzy polegli na tych leśnych patykach i zaliczyli wymianę dętki. Kilka osób. Malutko w porównaniu ze zjazdem w Karpaczu, gdzie było oberwanie laczków ... Po 20 km miałem już stosunkowo dość i dwa diabełki w mojej głowie zaczęły się kłócić, Ambitny: Napieraj !, Spokojny: Wyluzuj ! Na jednym z podjazdów pod dużą górkę tylko myślałem, żeby nie stracić kontaktu z kołem przede mną i udało się podjechać. Trasa bardzo malownicza i nawet nie pamiętam co kiedy po kolei było. Tylko poszczególne obrazy / sytuacje.
Wjazd do jakiejś miejscowości a tam festyn ! :)) Gra muza, ludziska dopingują, dzieciaki piszczą i machają do nas, panowie piją, panny mdleją (bo mieliśmy strasznie czarne umorusane twarze, a ja gdzieś zerwałem strupek na kolanie i poszła mi strużka po nodze szybko przysychając w kurzu ;)
Kompletnie wyschnięty zbiornik wody – dobrze, że nie poprowadzili trasy w poprzek.
Zupełnie inaczej jak w Giga Powerade – zawsze był ktoś przede mną i za mną, bezpośrednia rywalizacja. Nawet jakoś nie było czasu zamienić słowa .. Chociaż na czarnej drodze Bikerka z Sobótki zapytała: Ile już przejechaliśmy ? - 41 km ... W niektórych momentach sporo jednak wiało i zacząłem sobie nucić: Wsiąśc do pociągu, byle jakiego ... Pierwszy – krótki, poprowadził numer 44 (ostatecznie cena była wysoka, bo dojechał za mną). Drugi pociąg mnie wyprzedził w lesie, ale sobie pomyślałem: Teraz gaz ! Prowadził 167, 177 i chyba 124 (nie jestem pewien, może 224 ?). Jechali ostro i równo. Nawet udawało mi się nie zerwać, byłem ostatnim wagonem. Tak minęliśmy kilka osób, które nie wsiadły do pociągu. I pewnie tak bym jechał dalej gdyby nie zdradliwe piaski na jednym z zakrętów. Za bardzo się wkopałem i akurat wiatr walnął w twarz. Myślełem, że jeszcze się uda dojść, ale za chwilę nastąpiły kolejne piachy po pachy i straciłem sporo sił, nie udało się.
Lekko zrezygnowany kulałem dalej te kilometry. W pewnym momencie wyprzedził mnie Scott nr 480 na czarnej szerokiej drodze. Od razu skorzystałem z kolejnej szansy i twardo usiadłem na kole. Pociągnął ładny kawałek i znowu znajomy pociąg zaczął się zbliżać. Później ja musiałem dać zmianę. Droga nie chciała być taka do mety i przeszła po raz kolejny w nierówny, leśny, piaszczysty dukt, więc 480 depnął jakby finiszował i oddalił się swobodnie. Bufet trzeci – a dla mnie pierwszy – przywitałem z nieukrywaną radością. Zatankowałe do pełna, wmusiłem kawałek banana i wziąłem kilka batoników, nie żebym chciał od razu zjeść, ale na mecie, żeby się zregenerować. Miałem ochotę zostać dłużej przy tej oazie.
Następny obraz to gigantyczna piaskowo – leśna góra, pod którą prawie wszyscy podchodzili z laka. Wszyscy oprócz Andrzeja Kaisera. Wjechał jak kozica górska i tyle go było widać. Gdybym nie widział to bym nie uwierzył, że to można zrobić ;)) Dubluje nas Grand Fondo – meta już niedaleko. Jak było za 10 druga włączyła mi się jeszcze ta chora ambicja, że może jednak zdążę na Grand (tylko co potem, jak zamkną trasę o 16:00 dostanę dyska :[). Starałem się ale bez przekonania, nie wiedziałem dokładnie na którym kilometrze będzie ten rozjazd. 14:00 kliknęła, a ja byłem przed szlabanem o 14:01, mam jednak wrażenie, że zamknęli go wcześniej. Fajnie jednak byłoby przejechać tę traskę bez tłoku ... Trochę się wkurzyłem i puściłem troszkę mięska w piach. Za chwilę jednak z rodością, że koniec blisko poleciałem do mety. Już na początku asfaltówki jakiś Grandowiec dodał mi adrenaliny z tekstem, że niby chcę się wcisnąć w ich pociąg: Ej, no ale nie między nas ... ! Normalnie aż osłupiałem ! Ani się nie wciskałem, ani nie przeszkadzałem, a koleś za chwilę by wpadł na tego co przed nim, bo zamiast pyszczyć i się gapić na mnie powinien patrzeć gdzie jedzie. Rzuciłem tylko: eee, uważaj lepiej jak jedziesz i jedź, bo cię dogonię ! Naprawdę nie spodziewałem się takiego buractwa w samej końcówce ... Nie będę wspominał numeru startowego i nazwy teamu, niektórzy by się zdziwili, ale swoje wiem ;) ... Byłem i jestem tylko kompletnie zaskoczony, że ktoś o wcinanie się mnie przed czołowych kolarzy polskiego MTB mógł mnie posądzić ... W sumie to nawet mi to schlebia, bo gość może myślał, że właśnie doszli jakiegoś mocarza ;))) Na tej adrenalince sporo pociągnąłem i żałuję, że skończyła mi się energia na finisz, bo utrzeć noska byłoby miło ... Próbowałem dogonić jeszcze kolesia przede mną, ale jak zobaczył – depnął i się obronił. Podobnie gość za mną – próbował – ale tym razem ja depnąłem i tak już zostało do końca ... Dojechałem Medio, a Pani od razu na mecie wręczyła mi MEDAL pamiątkowy z porcelany Chodzieżskiej ;)))) Było tyle ludzi (900 – 1000), że ci co później przyjechali medale mogli tylko oglądać na klatach innych osób ... Szkoda, bo moim kolegom też się należał.
Arturaszi dotarł jak już skonsumowałem baaardzo długą kiełbachę, niedługo po nim Krzysiek, który na jednym z ostatnich zjazdów nie opanował maszyny i złamał obojczyk. Ponoć zabieg się udał i wsadzili mu jakiś drut na lepszy zrost, skoro tak zasuwa na rowerze ...

Statystyki:
Z mojego licznika: Oficjalna:
dystans: 58,58 km 61 km
czas: 3:07:26 3:08:53
średnia prędkość: 18,75 km/h 19,37 km/h
średnia kadencja: 80
max. prędkość: 44,99 km/h
zużyte żele: 1 (!)
płyny: 1,5 l
gleby: brak
nagrody z tomboli: brak
średnia prędkość z 2 pomiarów: 19,09 km/h

miejsce open: 198
miejsce w kat. M3: 56
nr startowy: 45

Plusy:
+ miodna trasa
+ wypasione gadgety (żel, torba na jedzenie, T-shirt, bidon, 20% rabatu na zegarki Festina ...)
+ dobre zaopatrzenie na starcie (picie, jedzenie, odżywki)
+ fajne zjazdy i podjazdy
+ super pogoda (nawet się lekko opaliłem)
+ dobra organizacja czasowa dekoracji i losowań

Minusy:
- tylko jeden kibelek na parkingu
- problemy z chipami (za dużo dysków !)
- zabrakło medali ;P
- potworna ilość piachu, kurzu i pyłu
- nie do końca przystępnie rozmieszczone bufety
- tłok na starcie i początkowych kilometrach

Jednym zdaniem: Do zobaczenia za rok !!!


Kategoria The Race



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!