Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Rodman z miasteczka Tulce. Mam przejechane 53739.44 kilometrów w tym 12333.64 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.28 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 58159 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Rodman.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 93.00km
  • Teren 80.00km
  • Czas 03:50
  • VAVG 24.26km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wrocławskie dziury & rekord frekwencji.

Niedziela, 25 kwietnia 2010 · dodano: 26.04.2010 | Komentarze 8

Łukasz z Wrocka i Ja (z Tulec) na starcie spędu ... antylop gnu w Afryce :)
ja zostałem trafiony przez Krokodyla, ale przeżyłem walcząc z Bólem o minimalną stratę na 2-gim kółku.


Oto relka.




Dane z analizy pomiaru czasu są bezlitosne. Była realna szansa na miejsce w okolicach 20-25, skończyło się na 42-gim. Ciekawe, który sektor będzie za 501 pkt ?!

131 open
126 M open
42 M3

międzyczasy:
0:57:00 (! :<)
1:41:06 (-43 min)
2:09:52 (-29 min)
2:51:19 (-41 min)
3:36:18 (-45 min)

miejsce:
185/200 → 182/200 → 166/200 → 147/200 → 131/200 ….

Po kolei.
Przygotowania optymalne według sprawdzonych schematów, czyli w miarę solidny kilometrowo tydzień przed wyścigiem. Głównie o poranku. W zimnie. Wyspany, najedzony, napity, zwarty i gotowy. Wysrany i wysikany na zapas. Jak zwykle, rutyna przedstartowa. Nowy strój, hehe. Sektor 2-gi, ale … tutaj pierwsze przekłamanie, bo przed nami najliczniej reprezentowana kategoria M2. Ci co mini, mega, dla zabawy, plus zawodowcy i wycinaki. Jak to Łukasz z Goggle Pro Active Eyewear Team zgrabnie ujął: „Katy” ;-)
Maraton Grabka coraz lepiej zorganizowany, rejestracja w miarę sprawna, długo za „darmową koszulką” dla Syna nie czekałem. Zgrabny numerek 311, który wyczaiłem całkiem niedawno, że nikt go nie chce – prezentuje się co najmniej przyzwoicie. Tylko te badziewne sznureczki do przyczepienia. Ostatecznie było tylko 10 minut opóźnienia przy 1610 uczestnikach. Wspaniały rekord, z którego cieszą się tylko Organizatorzy, Samorządowcy Wrocławia i Właściciele Działek na Os. Malowniczym. Wiadomo co to oznacza … Tym bardziej, że nigdzie w pobliżu nie ma skromnej, chociaż 5-cio kilometrowej górki oddzielającej wstępnie ziarno od plew. Co gorsza nie ma też szerokich duktów na których można by wyprzedzać „na trzeciego”.
Rozgrzewka niewiele dała, bo już od 10.15 tłumy przy wejściu do sektorów startowych.
Nie ucieknie się od porównań z cyklem Powerade, a mam to „na świeżo” - tam o 10.30 nie ma nikogo w sektorze, większość się rozgrzewa, by na 15 minut przed startem podjechać. I tak początek z reguły (w Powerade) układa stawkę.

10, 9, 8, ...3, 2, 1, …... STAAART !!!!
Rumaki z M2 ruszyły. Zanim wjechał cały tłum M2 minęło chyba z 5 minut. Później my.
Tumany kurzu wzbiły się w powietrze zatykając nozdrza i pokrywając grubą warstwą śluzówkę nabłonka. Ponieważ waliło słońce i miało być ciepło było jasne, że może posuszyć podczas jazdy i 1-den bidon nie styknie na całe giga.
Kawaleria ciężka i lekka z impetem wbiła się w las.

To znaczy w leśną drogę. Kamienistą leśną drogę. Kamieni było od groma na tej trasie i trzeba było mieć oczy szeroko otwarte na całej trasie, żeby nie trafić głupiej dętki. Tłum tak gęsty, że wyprzedzanie było dość ryzykowne. Jechałem więc spokojnie licząc na rozładowanie po kilku pierwszych kilometrach, w miarę blisko za Łukaszem, który miał jechać Mega. Gdzie się dało tam stopniowo, jak najmniejszym nakładem sił parłem naprzód. Na licznik raz spojrzałem 30-33 km / h, gdzie droga prostsza i szersza.
Wchodząc w zakręt 90 stopni nie zauważyłem rozmiarów kolein po … jakiejś leśnej machinie, ciągniku czy ciężarówce i ....
<param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/FiubGQ5tsno"></param><param name="wmode" value="transparent"></param><embed src="http://www.youtube.com/v/FiubGQ5tsno" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><feature=player_embedded#!">bang
... pizgnąłem ostro w glebę lewym bokiem.
Po sekundzie pizgnął we mnie jakiś gość. Udo stłuczone, naprężacz powięzi szerokiej, czworoboczny uda i łydka do reanimacji, łokieć lekko zdarty, rower – uffff cały, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Udo mnie strasznie napierdala. Nie mogę chodzić, kuśtykając odstawiam rower na bok.
Znacie takiego gościa z K1 – Fight Club – Remy Bonjasky ? Czy jakoś tak, Czarny, no dobra, Ciemnoskóry Holender, który specjalizuje się w nokaucie ciosem z kolana z wyskoku. Otóż tak właśnie się czułem, jak po takim kopie. W koszykówce, albo nożnej, kiedy obrońca wchodzi kolankiem w Twoje udo – to jest właśnie namiastka mojego uczucia.
A jednak, gdzieś poleciał licznik. Sigma ma niestety gówniane mocowanie. Trzeba przykleić taśmą. Rozglądam się i zabieram z drogi po której walą tłumy szarżujących Antylop Gnu. Chyba tak jest jak podczas szarży spada się z konia i modlić się trzeba, żeby pozostali nie stratowali. Tymczasem inne słowa cisną się na usta.
Oglądam przerzutkę, kierę, … kur**, siodełko wygięte, ale chyba da się jechać. Dobrze, że to nie karbon. Mogło być gorzej. Mijają minuty zanim udaje się zebrać na tyle, żeby wsiąść na rower. W sumie dostałem w plecy około 17-20 minut na pierwszym pomiarze czasu. Próbuję jechać ale ból i kurcz tego mięśnia powala mnie na ściółkę. Oparty o drzewo próbuję rozciągnąć, uspokoić nerwy, siłą woli zapanować nad ciałem. Kolejnych kilka prób, przejeżdżam po kilkaset metrów i staję, masuje rozciągam.
Strój na szczęście cały, dobry materiał (BCM Nowatex, jakby to kogoś interesowało).
A może by zakończyć te męki i dokończyć Mini ?
Kolejne sektory wchłaniają mnie jak wieloryb kryll.
Źle mi się siedzi ale jakoś można jechać. Przełamuję ból i zaczynam powoli jechać, 20 km/h, 25 km/h, mijają mnie takie Asy, że w duchu mam niezły ubaw, przez łzy „tt”.
Jak już się nieco rozkręciłem wjechaliśmy w obiecujący szeroki singiel. Za chwilę wszyscy się gotowali, bo na tym „fantastycznym singlu” zrobił się korek i ponad 1000 osób wali z buta. A nie jest to pierwszy kilometr tylko co najmniej 10-siąty. Wyobrażam sobie jak teraz czołówka zapierdala sobie spokojnie 35 km/h rozmawiając o fajnych dupach. Albo o fajnych amorach. Przepaść rośnie. Co bardziej nerwowi napierdzielają krzakami. Zejście z roweru i spacer kosztuje mnie bardzo dużo, bo udo akurat przy chodzeniu jest dość ważne, a że jest trafione to reaguje spontanicznym bólem i kurczem. Masakra. Coś nie mam szczęścia do wyścigów ESKI. 2 ostatnie w zeszłym roku – laczki, w Poznaniu 2008 – 2 laczki. Czas tę passę przerwać w Zdzieszowicach !
W każdym razie ten singiel truck jest poprzecinany dość głębokimi rowami. Rowy są absolutnie przejezdne, ładnie wyprofilowane, bez ostrych kantów, bez błota, bez kamorów, a mimo to ktoś się był zesrał ze strachu i reszta stoi. Dochodzi do drobnych stłuczek, bo jak ktoś widzi, że można jechać wsiada i wjeżdża w dupę tym co są przed nim. Prawie jak na amerykańskiej komedii z masą karamboli samochodowych. Głośno wyrażam swoją dezaprobatę. Nie mogę sobie przypomnieć czy Poweradzie jechałem kiedykolwiek w korku ?! Chyba nie. Aaaa, przypomniałem sobie – Nowe Miasto Lubawskie 2008 (7?). Był wtedy korek na szczycie ostrego podjazdu. Jedyny.
Jak już waleczni bajkerzy się pozbierali i „poszło” to za chwilę znowu musiałem odpuścić przez ból.
Generalnie cała trasa była do dupy. Ponoć ZNACZNIE lepsza niż w latach poprzednich. To ja szczerze współczuję Wrocławianom, no nie mają gdzie jeździć ?!
Pełno dziur, wertepów po traktorach, maszynach leśnych, koparkach, kamienie zwiezione do lasu, żeby „droga była lepsza”, mnóstwo cegieł, dachówek, śmieci, 4-ry potężne kałuże ze szlamem najczarniejszym z czarnych szlamów. Oczywiście śmierdzącym gównianym szlamem z rowu wziętym. Kilka szpryc w dupsko i po nogach pogłębiało niewesoły nastrój. Asfaltów o dziwo – mało, mniej niż w Dolsku. Dosłownie tyle, żeby przejechać kilkaset metrów między polami / lasami. Jak już się pozbierałem, zacząłem wszystkich wyprzedzać, gdyby było jeszcze z 30 km może do top 100 bym się dokulał. Niestety było – jak było.
Jeszcze jeden groźny moment – zjeżdżając z asfaltu w teren – banalny szeroki zjazd, znowu przypłaciłbym glebą, bo zmiana nawierzchni była znacząca – asfalt na luźne małe kamienie, ale opanowałem kierę, nie bez problemów. Wydawszy odgłos wściekłości na wrocławskie dziurokamory pognałem dalej.
W lesie, przypominającym maraton w Michałkach tfurcy trasy znaleźli wreszcie pagórek na którym większość kapitulowała. Ja też. Pagórek rozczarował, był króciutki. Jeszcze ze 2 podjazdy w sumie były ale krótkie, w tym jeden z gatunku „dobijających” - pod koniec trasy. Naprawdę znacznie ostrzej jest w Trójmieście, albo chociażby u nas na Dziewiczej czy Osowej Górze.
BTW, czy ktoś wie jakie jest największe wzniesienie Wielkopolski ?!
Na ostatnim bufecie zatankowałem szybko wodę. Starczyło na styk. W sumie niby się ujechałem, bo po przekroczeniu mety byłem zmęczony, ale dzisiaj nie czuję, żebym przejechał Giga. Żeby tylko noga doszła do normalności, bo inaczej Karpacz będę musiał odpuścić :<

Organizator się spisał, był makaron, cytrusy, woda, napoje, myjki dla rowerów w postaci końcówek węża – kompletnie bez kolejek !

A za IV miejsce w Konkursie Rowerowe Wspomnienia stanąłem na podium 3-ciego miejsca (bo było wolne) i pomachałem ręką do tłumu ;-)))

Z tej perspektywy wszyscy zlewają się w jedną kolorową masę i nie widać poszczególnych osób.
Trochę śmiesznie.
W siateczce znalazłem malutką reklamówkę jakiegoś smaru Brunox, porządne <a href="http://www.faronsklep.pl/Arctica-33.htm">sportowe okularki[/url] przeciwsłoneczne w czerwonej oprawce z wymienną szybką (Arctica – mogę sprzedać :)) i bawełnianą koszulkę z długim rękawem o dobrej gramaturze, rozmiar S, dla mnie za mała, dla żony nieco za duża, chociaż obiecała, że trochę ponosi ;-P


Kategoria Grupetto, The Race



Komentarze
Rodman
| 11:03 wtorek, 27 kwietnia 2010 | linkuj hmmm, po łacinie to jest: tensor fasciae latae ;))
http://en.wikipedia.org/wiki/Tensor_fasciae_latae_muscle
hehe,
josip
| 07:30 wtorek, 27 kwietnia 2010 | linkuj Rodman, gratuluję woli walki! Ja po czymś takim chyba bym odpuścił.
Relacja jak zwykle super, czyta się jednym tchem:)
"naprężacz powięzi szerokiej" - a po angielsku jak to będzie?:)
No to trzymam kciuki żebyś do Karpacza wydobrzał!
dotka
| 22:44 poniedziałek, 26 kwietnia 2010 | linkuj Rodman, czytając Twoją relację zaczęłam sie zastanawiać, czy nie warto wozić ze soba małego opakowania lodu w sprayu...Przykro mi z powodu upadku. I gratuluję, że mimo wszystko jechałeś GIGA.
klosiu
| 20:44 poniedziałek, 26 kwietnia 2010 | linkuj Dramatyczna relacja :). Na Golonce odzwyczailem sie od tlumow na maratonie i mysle ze bardzo zle bym sie czul na tym wyscigu, dobrze ze sie nie zdecydowalem. Gratuluje woli walki i samozaparcia :)
Co do najwyzszej gorki:
http://www.cyklista.ovh.org/kobylagora.html
Maks
| 12:44 poniedziałek, 26 kwietnia 2010 | linkuj Moje gratulacje za dobry wynik na taką ilość zawodników ;)
Do zobaczenia w Karpaczu ...
Galen
| 12:10 poniedziałek, 26 kwietnia 2010 | linkuj Rzeczywiście dupę nieźle sponiewierało. Najgorzej było na tym bazaltowym tłuczniu.
DunPeal
| 11:16 poniedziałek, 26 kwietnia 2010 | linkuj wtf 1600ludzi? w poznaniu swego czasu bylo 1100 i nie dalo sie jechac mimo dobrego sektoru :>
HULAJ71
| 10:18 poniedziałek, 26 kwietnia 2010 | linkuj Gratulacje do zobaczenia w Karpaczu
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!