Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Rodman z miasteczka Tulce. Mam przejechane 53739.44 kilometrów w tym 12333.64 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.28 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 58159 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Rodman.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Grupetto

Dystans całkowity:8814.62 km (w terenie 3762.20 km; 42.68%)
Czas w ruchu:388:29
Średnia prędkość:22.69 km/h
Maksymalna prędkość:74.65 km/h
Suma podjazdów:29325 m
Maks. tętno maksymalne:180 (98 %)
Maks. tętno średnie:152 (83 %)
Suma kalorii:22450 kcal
Liczba aktywności:137
Średnio na aktywność:64.34 km i 2h 50m
Więcej statystyk
  • DST 230.00km
  • Czas 06:19
  • VAVG 36.41km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

V Leszczyński Supermaraton 230 km.

Sobota, 29 maja 2010 · dodano: 30.05.2010 | Komentarze 11

Ehhhh, jak zwykle na ostatni moment @#%$^&!!

*Pobieranie numerków (tym razem wylosowałem „20”) jest o tyle fajniejsze w supermaratonach szosowych porównując do górskich MTB, że można to zrobić nawet parę minut przed startem, byleby zdążyć to wszystko zamontować. Wynika to pewnie z faktu, że zawodników wypuszcza się co minutę w 6-ścio osobowych grupach, których rozstawienie polega na „koncercie życzeń” lub innych nieokreślonych bliżej zasadach.

W drodze z biura do samochodu spotykam Mariusza. On to jest zawsze przed czasem i ma spokój. Może następnym razem ta sztuka mi się uda. Pozdrowienia, powodzenia i szybko do furki.
Krótka rozgrzeweczka w miejscu, parę rozciągnięć, skrętów, wymachów.
Jest lekki stresik, dętka, pompka, batony, chałwa, próbka żelu, jeszcze tylko numer z czipem na koszulkę, komóra, licznik, kluczyk, kask, okulary, banany i na start, bo jest za 3 minuty.
Z daleka słyszę jak mnie wyczytują O-O !
Ustawiam się w mojej grupce. Co tu dużo mówić, nie wygląda imponująco, żeby nie powiedzieć „słabo”. Moja grupka jest 4-rta w kolejce. Start o 7:33. Czy to lepiej czy gorzej ?!
Trudno powiedzieć. Koleś z Rzeszowa – zwycięzca z mojej kategorii na Giga 240 km w Trzebnicy startuje o 7:51. Ciekawe czy dlatego, że wygrał, czy dlatego, że tak chciał ?
Z perspektywy wyścigu skład mojej grupy był w sumie nieistotny.
1x K4 na kolarce, 1x Niemiec – szoska, 2 dziadków i 1x M3 (konkurent, który jednak pojechał skręcił ostatecznie na Mega) na MTB/inny.
Wystartowaliśmy.
Pogoda idealna.
Jeszcze w miarę chłodno. Jak na treningu.
Tempo dynamicznego ślimaka. W sam raz na delikatną rozgrzewkę.
Jesteśmy gentelmeny więc Pani jedzie z przodu.
Daję zmianę.
Po kilku kaemach wyprzedza nas pociąg 3-dziestek, czyli szosowcy z numerami 31-36.
Kobitka (AZS Politechnika Wrocław) niewiele się namyślając łapie wagon, za nią M3 (Wisła Fordon) i skwapliwie ja. Tempo „drastycznie” wzrasta. Na szczęście nie na tyle, żebym dostał zadyszki. Kolega „Wisła Fordon” kręci głową (nota bene po co mu do górala uchwyt do czasówek i zbędne kilogramy ?!) i odpada. Jest lekko czerwony. Znaczy – się spocił ;)
Pani Joanna „ciągnie” jeszcze trochę ale też po kolejnych kilku km przestaje ciągnąć.
I to by było na tyle z grupki startowej.

Pociąg.
Koledzy szosowcy grzeją dość ostro. Siedzę na kole. Oni jadą 160-tkę, ja 230. Rozum nakazuje mi olewać zmiany i trzymać się ostatniego koła za wszelką cenę.
Taki sobie stawiam cel. Lesław z MPK Wrocław od razu zauważa obiboka i zachęca do współpracy.
Daję kilka nieśmiałych zmian. Nie wygląda to źle.
Ponieważ licznik wziął dzisiaj wolne, nie wiem, który kilometr jadę. Tylko stoper i czas. Może to i lepiej.

Peleton.
Dopiero po godzinie nadchodzi prawdziwe TSUNAMI i nas pożera. Głównie grupa INTERKOL z Ostrowa Wlkp. Tną jak dziki. Prawdziwe katy ! Jest ich co najmniej kilku, wrażenie jakby było kilkunastu. Rozdają karty, rządzą. Na szczęście kółek w tylnej przerzutce mi wystarcza. Wodzirej z Interkolu zachęca peleton 30-40 osób do współpracy. Nawet w pewnym momencie udaje się wyjść na zmianę, co kosztuje mnie sporo energii, bo walić na góralu >40 km momentami pod wiatr ile można ? Mówię sobie – poniechaj. Pokazałeś się, widzieli, daj se luz. Walcz o przetrwanie !
Im dłużej z nimi pojedziesz tym dalej zajedziesz :-)
Zaszyłem się więc gdzieś w okolicach 20-stki, żeby ograniczyć ewentualną możliwość odcięcia od głównego źródełka MOCY.
Jest super !
Obok mnie same znakomitości: Liquigas, Cervello, Milram, Quick Step, Corratec Team :) szt. 2 (jednego kolegę to z widzenia kojarzę z Malty – robi tempówki na Krańcowej), Grzegorz Napierała z Rowerów Rybczyński (ostry, żwawy rocznik '52), Szerszeń z Trzebnicy. Nikogo z Astany, Sky ani RadioShack.
Grupa czasami zrywa się w szaleńczym pędzie, wtedy dochodzę do pełnego blatu na mojej zwykłej góralskiej 8-śmio rzędowej kasecie. Generalnie z blatu było non stop do samego końca. Szosowcy na zakrętach i torach zwalniają – ja z kolei nie muszę za bardzo hamować, bo mam szersze opony 1.4 cala.
W pewnym momencie nawet się przesuwam ma 7 – 5 – 1 !!! pozycję, dając „wzorcową” zmianę jak na treningu :)
Na każdym kolejnym podjeździe 4 %, 9 %, 11% czuję gdzie mam mięśnie w nogach. Nogi podają dobrze.
Nie muszę pamiętać o piciu i jedzeniu. Po prostu papuguję za tymi co przede mną. Reakcja łańcuchowa – ktoś bierze „łyczka” - biorą pozostali. Grzebanie w kieszeniach – prawie wszyscy jak na komendę jedzą batony / żele / banany lub kanapki ! Tak właśnie, widziałem Gościa z kanapką :-) chyba z Corratec Teamu (albo co najmniej stroju).
Poza tym w peletonie nie ma żadnego MTB.
To mnie cieszy, bo nikt nas nie dochodzi ani nie wyprzedza.
Znaczy – jedziemy najszybciej ;-)

Bufety.
Sprawdziłem przed wyścigiem, na którym kilometrze będą. Peleton nie zatrzymuje się na bufetach.
Jak widzisz bufet jakieś 100-200 m przed sobą staraj się podjechać jak najbliżej prawej strony. Chyba na szosie zawsze bufety są po prawej, bo większość chwyta prawą ręką to co akurat jest do chwycenia. Plan był taki, żeby spokojnie na każdym bufecie sobie stanąć i się wypasać do syta. W końcu 230 to nie są żarty. W zeszłym roku raz tylko przejechałem 2 paczki. W tym roku było kilka 100-wek ale 230 jeszcze nie.
Dlatego nie montowałem drugiego bidonu. 0,7 starczy spokojnie „do pierwszego”, tym bardziej z rańca. Starczyło. Huragan przetoczył się przez bufet. W loterii bufetowej wylosowałem buteleczkę wody, więc byłem bardzo szczęśliwy. Następny za ok 60 km, słońce będzie już wyżej …

Po bufecie peleton trochę zwalnia. Jak się liderzy ogarnęli znowu narzucili ostre tempo. Ucieczki nikt nie ryzykuje. Większość pewnie jedzie na 160, teren momentami odkryty. Całkiem nieźle dmucha. Są wachlarze, wężyki i wszystko co znam z TV – Giro Italia czy TdF.
Na szczęście nie ma żadnej kraksy. Owszem, zdarzyła mi się raz delikatna obcierka o tylne koło moim przednim, ale to właściwie wszystko. Jedna osoba łapie laczka. Odpada.
Staram się trzymać w Top 20, bo ci dalsi trochę „popuszczają” koła i ciężko się później dochodzi. Każda taka akcji to XXX kCal mniej. Trzeba jechać ekonomicznie. Tym bardziej, że jadę w czubie z autentycznymi liderami, więc choćbym się zes**ł” to i tak pozostanę statystą.
Klasyczny komensalizm. Nikomu nie wadzę, staram się tylko trzymać koło. Ostrzegam jak wszyscy przed dziurami, skrętami, samochodami, zdradliwym szutrem.
Wyścig w ruchu otwartym, trzeba więc bardzo uważać. Chwila nieuwagi może skończyć się tragicznie. Niektórzy kierowcy to rozumieją, inni nie, trąbią więc i nie spuszczają nogi z gazu.

Bufet 2-gi poprzedza „bramka” tym razem jestem zbyt z lewej i dupa blada. Nic nie chwytam, do tego jeszcze mielę chałwę w gębie więc z moich błagań o wodę wychodzi śmieszny bełkot. Trudno, trzeba jechać na minimalnym baku do 3-ciego bufetu.
W peletonie zaczynają się jakieś ruchy z przodu na rozciągnięcie stawki i podmęczenie rywali.
Na około 140 km atakuje jeden z Interkolu, 4-rech z nich jest dalej z przodu, tylko 2 „obcych”, reakcji więc nie ma. Wręcz przeciwnie, Wodzirej zachęca innych kolarzy z uśmiechem na ustach: proszę bardzo ! Możecie go gonić ;-D
Tak jakoś czuję, że jest to atak na wygraną w dystansie Mega-Szosa.
Teraz jakoś nikt się nie kwapi, hehe. Koleś ładnie odjeżdża. Jakiś młody z „Liquigas” zaczyna go gonić. Za 1-2 kilometry zaczyna się jeden z cięższych podjazdów po nowiutkim asfalcie. W sumie nie wygląda groźnie, ale …. jest już 140 km w nogach i chociaż adrenalina znieczula, to jednak się go czuje. Kolejne palenie mięśni. Ciekawe jak będzie na kolejnym kółku … będzie trzeba go obalić jeszcze raz.
Na końcówce podjazdu dołącza „Liquigas”. Poległ i odpuścił. W międzyczasie mijamy różnych ludzi z Mega (165).
Przed sporym zakrętem w prawo kątem oka dostrzegam malutkie znaki rozjazdu na słupku.
Prawie cały peleton skręca w prawo. Krzyczę, że rozjazd na 230 !! Mogło w sumie się niektórym pojebać w głowach od tego pędu.
Skręcam niepewnie w lewo i widzę upragniony BUFET. Dołącza jeszcze 3-gości.
Interkol (?), Bogusław rocznik '59 Cyklo-Kęty i Pan „Szerszeń” (Krzysztof Łańcucki, 1949 !!) z Wrocławia. Najpierw nerwowe picie, napełnianie bidonu, drożdżóweczki, banany … Panowie, spokojnie ! Jest nas 4-rech. Uspokaja Szerszeń.
No spokojnie się odlewamy po drugiej stronie. Spokojnie ładuję w kieszenie kilka bananów i flaszeczkę na przeżycie końcówki. Pojedynczo ruszamy by połączyć się w mini grupkę.
Dziadki” ruszają z kopyta. Mnie jakoś tak przytyka, kolegę z Interkolu też. Rezygnuje.
Doganiam Pana Bogusia” i Szerszenia”.
Dają ostro po zaworach. Pewnie byli zawodnicy. Szosowcy na szosówkach.
I ja taki, ni przypiął, ni przyłatał – MTB, właściwie to mnie tutaj nie powinno być.
Na każdej zmianie tracę bardzo dużo sił, oczywiście tempo spada.
Jak oni wychodzą – to z kolei tak podkręcają tempo, że trudno jest nadążyć. Panowie, co tak szybko ?! Powoli nie daję rady ! :)
Odpuszczam kilka zmian, bo czuję, że zaraz umrę. Zjadam co mam. Piję. Niewiele to pomaga ale trochę pomaga. Szerszeń wyraźnie się wkurwia. Najpierw kręci głową kilka razy, w końcu nie wytrzymuje i: „Albo dajesz zmiany albo SPIERDALAJ !”
… O_O …
Szosowcy chyba nie lubią Górali. Tym bardziej jeśli taki góral trzyma im koło.
Później nie będę cytował. Co lepsze teksty: Ty wiesz kim ja jestem ? To jest mój 50-siąty maraton !
„A mój pierwszy !” Poszło sporo mięcha z obu stron. Nie sprzyjało to oczywiście atmosferze współpracy. „Boguś” próbował łagodzić nastroje zagadując to z jednym, to z drugim. Jego podejście mnie ujęło.
Nie wiedziałem kim jest Pan Burak Szerszeń, więc mu odpaliłem: Może i jesteś Miszczem ale kultury i klasy ucz się od tego Pana → wskazując na „Bodzia”. Tym razem nic nie powiedział.

Przez kolejne kilometry Szerszeń za wszelką cenę stara się mnie wykończyć”.
Próbuję dawać jakieś tam zmiany. Po każdej umieram. Kiedy nie dociągam do koła Bogusia – Szerszeń perfidnie zostaje za mną a później przyspiesza. Bardziej siłą woli niż mocą mięśni za każdym razem dochodzę. Wtedy Pan Szerszeń kiwa głową i szydzi, że jednak mam siłę.
Najgorszy moment przyszedł na podjeździe w lasku. Tam już rezygnuję. Nie mam siły stanąć na pedały a zrzutka na niższy bieg równa się urwaniem koła. I koło się urywa.
Bodzio i Szerszeń odchodzą na 5 m, 10 m, 15 m, 20 m. Godzę się z tym, że do mety będę kulał się samotnie. I tak powinno być nieźle.
Nie patrzę już do przodu. Zaciskam zęby i cisnę wpatrując się w przednie koło.
Chcę Go PokonaĆ ***a ! Z
Oni też słabną. Po 40-stce SIŁA spada u każdego. Dochodząc na szczyt wzniesienia mam ich znowu na kilka metrów.
Wydaję prawdziwy RYK tryumfu ;))) pełną gębą !!!!
Aż się Dziadki oglądają, czy ze mną wszystko ok :)
Znowu razem, ****u (pomyślałem ;>).

Bodzio mówi: No weź daj jakąś zmianę (delikatnie popychając mnie do przodu) … nawet małą, ale zawsze. Ok, próbuję. Po tej akcji jedziemy już raczej w miarę zgodnie, pomijając kilka kolejnych prób zgubienia mnie przez wściekłego szerszenia. Od czasu do czasu mruczy coś jeszcze pod żądłem. Zaczyna się końcóweczka.
Wiem, że czas będzie zajebisty. Ze zmęczenia mam prawie łzy w oczach. Dochodzi nas nr 102, Robert Syc z Leszna „REAL 64-100”, podkręca tempo, zachęca do zmian.
Już niedaleko, zbliżamy się do lotniska.
Kilkaset metrów do mety Szerszeń puszcza koło, ja nie mam ani siły, ani kółeczka w kasecie, żeby „dociągnąć” i Bodzio z „Młodym” oddalają się.
Staram się nie zwalniać tempa, ale wiadomo, że to już jest koniec.
Oglądam się za siebie, Szerszeń też został. Jakoś nie mam z tego powodu satysfakcji.
No może malutką ;-)
Dwa zakręty.
META !
Pik!

Mam naprawdę dość.
Dziękuję Bodziowi i Szerszeniowi „mimo wszystko” też ściskam dłoń dziękując za jazdę.
Na meczu też jestem w stanie się „poprzepychać” czy „wymienić uwagi”, ale w szatni zawsze jest łapa i znowu możemy być kumplami ;-)
Jedynym celem jest paść na suchą trawę i oddychać.
Cel osiągam bardzo szybko :-) prawie zasypiam, czy mdleję, sam już nie wiem.
Zawieszenie broni z Szerszeniem nie trwa długo, bo nie zauważa mnie leżącego i opowiada swoim kumplom jak to jechali z „takim jednym” co nie dawał zmian ..

Używam sobie bez respektu oddalając się w kierunku samochodu.
Chociaż jeszcze inne MTB są na trasie, wiem, że raczej powinienem to wygrać.
Pierwszy raz w życiu !!!

Spotykam później Mariusza z Andrzejem i obgadujemy wrażenia ;-)
Dzięki Kłosiu za fotki z komóry !
INTERKOL Ostrów Wlkp. oczywiście pozamiatał wszystkich na Mega 165 zajmując 9 miejsc w pierwszej 10-tce. Szacun !


p.s. Aha, mój wynik:

dystans: 230 km
czas: 6:19:43 (szosowiec open – czas 6:06:36)
średnia: 36,34 km/h
open szosa/mtb: 10

MTB open: 1 (czas 2-giego to 6:50:46)

M3 open szosa/mtb: 3
międzyczas I: 3:22:26 (13 m-ce open)
międzyczas II: 5:10:49 (10 m-ce open)

I tak sobie myślę, zawsze jest jakaś tam szansa „dana” przez los.
W dniu imienin mojej Małżonki Magdaleny tę rowerową szansę wykorzystałem na 100%.
Obiecałem wygrać dla niej i słowa dotrzymałem ;-)
Chociaż Ona ma te moje wyścigi w pompie i wolałaby pewnie, żebym pantoflami szlifował panele ;)
Ajem rjeli fakin hepi ;))> !!!!!

pozdRower !


Kategoria Grupetto, The Race


  • DST 42.00km
  • Czas 02:20
  • VAVG 18.00km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Legła Wałszawa

Piątek, 21 maja 2010 · dodano: 21.05.2010 | Komentarze 0

tłok jak diabli, wszyscy chcą sobie zrobić "Zdjęcie z Wisłą" ...

a to moja ekipa z pracy już w nowiutkich strojach "racingowych" ...
Bartas, Paulina :)


Kategoria Grupetto, Outdoor


  • DST 78.50km
  • Teren 75.00km
  • Czas 06:16
  • VAVG 12.53km/h
  • VMAX 54.00km/h
  • Temperatura 9.0°C
  • Podjazdy 2800m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Złoty Stok

Sobota, 15 maja 2010 · dodano: 15.05.2010 | Komentarze 9

open 114/186
M3 43/69
czas: 06:16:24.33
międzyczasy: 01:32:23(115) 04:13:13(116)
strata:02:15:37
... a na początku był podjazd

widoki nie zachęcały do szybkiej jazdy ;) ...

... taaa ..

... błotko również nie zachęcało ;<

.

... można było się też posilić obok :P

na mecie byłem naprawdę szczęśliwy że to już koniec, nie udało się klasycznie pościgać na finiszu z Damianem, wygrałem o "pół pytki", może następnym razem kiedy będzie miał słabszy dzień, będzie nam dane pojechać przez chwilę ramę w ramę ;D

... na mecie oczywiście już "po robocie" czekał Jacek

... do którego straciłem dziś TYLKO 16 minut :))
Za to nad moim zacnym kolegą Mariuszem udało się nadrobić AŻ 16 minut ;))


po oczach (oprócz błota) walą 3 rażące sprawy organizatora cyklu Powerade:
1. przekłamanie dystansów (giga +12,5 km ?!!)
2. zimne gówno z chlebem zamiast jedzenia na mecie
3. giga~ntyczne kolejki do myjek
trochę żenadka jak na 100% MTB .....

Poza tym - generalnie upodlenie rowerowe I-wszego stopnia ;)))
Sporo znajomych !


Kategoria Grupetto, The Race


  • DST 76.00km
  • Teren 70.00km
  • Czas 04:28
  • VAVG 17.01km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 1500m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zdzieszowice

Sobota, 8 maja 2010 · dodano: 08.05.2010 | Komentarze 2

0:52:56 / 92
2:02:39 / 97
2:29:36 / 92
3:40:13 / 90
4:08:04 / 84
4:27:58 / 82

Open 82 / 140 (M 76)
M3 25 / 44
pkt. 479

było nieźle, ale może być lepiej ;-) ...


Kategoria Grupetto, The Race


  • DST 84.00km
  • Teren 80.00km
  • Czas 06:07
  • VAVG 13.73km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Karpacz

Sobota, 1 maja 2010 · dodano: 01.05.2010 | Komentarze 5

Kilka suchych faktów.
giga
open 168
M3 63
czas 06:07:29.288
międzyczas 03:16:54(168)
strata do zwycięzcy 02:10:41

wrażenia:
suuuupeeeeerrrr !!!!

wygibasy przedstartowe ... "Odlać się czy się nie odlać ? oto jest pytanie ...


Zadanko: znajdź 3 znanych, najbardziej utytułowanych gigowców w stawce ;P


Jeden z pierwszych lajtowych zjazdów ...


Koryto: niestety "szefowa" poskąpiła dokładek ...


Kategoria Grupetto, The Race


  • DST 93.00km
  • Teren 80.00km
  • Czas 03:50
  • VAVG 24.26km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wrocławskie dziury & rekord frekwencji.

Niedziela, 25 kwietnia 2010 · dodano: 26.04.2010 | Komentarze 8

Łukasz z Wrocka i Ja (z Tulec) na starcie spędu ... antylop gnu w Afryce :)
ja zostałem trafiony przez Krokodyla, ale przeżyłem walcząc z Bólem o minimalną stratę na 2-gim kółku.


Oto relka.




Dane z analizy pomiaru czasu są bezlitosne. Była realna szansa na miejsce w okolicach 20-25, skończyło się na 42-gim. Ciekawe, który sektor będzie za 501 pkt ?!

131 open
126 M open
42 M3

międzyczasy:
0:57:00 (! :<)
1:41:06 (-43 min)
2:09:52 (-29 min)
2:51:19 (-41 min)
3:36:18 (-45 min)

miejsce:
185/200 → 182/200 → 166/200 → 147/200 → 131/200 ….

Po kolei.
Przygotowania optymalne według sprawdzonych schematów, czyli w miarę solidny kilometrowo tydzień przed wyścigiem. Głównie o poranku. W zimnie. Wyspany, najedzony, napity, zwarty i gotowy. Wysrany i wysikany na zapas. Jak zwykle, rutyna przedstartowa. Nowy strój, hehe. Sektor 2-gi, ale … tutaj pierwsze przekłamanie, bo przed nami najliczniej reprezentowana kategoria M2. Ci co mini, mega, dla zabawy, plus zawodowcy i wycinaki. Jak to Łukasz z Goggle Pro Active Eyewear Team zgrabnie ujął: „Katy” ;-)
Maraton Grabka coraz lepiej zorganizowany, rejestracja w miarę sprawna, długo za „darmową koszulką” dla Syna nie czekałem. Zgrabny numerek 311, który wyczaiłem całkiem niedawno, że nikt go nie chce – prezentuje się co najmniej przyzwoicie. Tylko te badziewne sznureczki do przyczepienia. Ostatecznie było tylko 10 minut opóźnienia przy 1610 uczestnikach. Wspaniały rekord, z którego cieszą się tylko Organizatorzy, Samorządowcy Wrocławia i Właściciele Działek na Os. Malowniczym. Wiadomo co to oznacza … Tym bardziej, że nigdzie w pobliżu nie ma skromnej, chociaż 5-cio kilometrowej górki oddzielającej wstępnie ziarno od plew. Co gorsza nie ma też szerokich duktów na których można by wyprzedzać „na trzeciego”.
Rozgrzewka niewiele dała, bo już od 10.15 tłumy przy wejściu do sektorów startowych.
Nie ucieknie się od porównań z cyklem Powerade, a mam to „na świeżo” - tam o 10.30 nie ma nikogo w sektorze, większość się rozgrzewa, by na 15 minut przed startem podjechać. I tak początek z reguły (w Powerade) układa stawkę.

10, 9, 8, ...3, 2, 1, …... STAAART !!!!
Rumaki z M2 ruszyły. Zanim wjechał cały tłum M2 minęło chyba z 5 minut. Później my.
Tumany kurzu wzbiły się w powietrze zatykając nozdrza i pokrywając grubą warstwą śluzówkę nabłonka. Ponieważ waliło słońce i miało być ciepło było jasne, że może posuszyć podczas jazdy i 1-den bidon nie styknie na całe giga.
Kawaleria ciężka i lekka z impetem wbiła się w las.

To znaczy w leśną drogę. Kamienistą leśną drogę. Kamieni było od groma na tej trasie i trzeba było mieć oczy szeroko otwarte na całej trasie, żeby nie trafić głupiej dętki. Tłum tak gęsty, że wyprzedzanie było dość ryzykowne. Jechałem więc spokojnie licząc na rozładowanie po kilku pierwszych kilometrach, w miarę blisko za Łukaszem, który miał jechać Mega. Gdzie się dało tam stopniowo, jak najmniejszym nakładem sił parłem naprzód. Na licznik raz spojrzałem 30-33 km / h, gdzie droga prostsza i szersza.
Wchodząc w zakręt 90 stopni nie zauważyłem rozmiarów kolein po … jakiejś leśnej machinie, ciągniku czy ciężarówce i ....
<param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/FiubGQ5tsno"></param><param name="wmode" value="transparent"></param><embed src="http://www.youtube.com/v/FiubGQ5tsno" type="application/x-shockwave-flash" wmode="transparent" width="425" height="350"></embed></object><feature=player_embedded#!">bang
... pizgnąłem ostro w glebę lewym bokiem.
Po sekundzie pizgnął we mnie jakiś gość. Udo stłuczone, naprężacz powięzi szerokiej, czworoboczny uda i łydka do reanimacji, łokieć lekko zdarty, rower – uffff cały, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Udo mnie strasznie napierdala. Nie mogę chodzić, kuśtykając odstawiam rower na bok.
Znacie takiego gościa z K1 – Fight Club – Remy Bonjasky ? Czy jakoś tak, Czarny, no dobra, Ciemnoskóry Holender, który specjalizuje się w nokaucie ciosem z kolana z wyskoku. Otóż tak właśnie się czułem, jak po takim kopie. W koszykówce, albo nożnej, kiedy obrońca wchodzi kolankiem w Twoje udo – to jest właśnie namiastka mojego uczucia.
A jednak, gdzieś poleciał licznik. Sigma ma niestety gówniane mocowanie. Trzeba przykleić taśmą. Rozglądam się i zabieram z drogi po której walą tłumy szarżujących Antylop Gnu. Chyba tak jest jak podczas szarży spada się z konia i modlić się trzeba, żeby pozostali nie stratowali. Tymczasem inne słowa cisną się na usta.
Oglądam przerzutkę, kierę, … kur**, siodełko wygięte, ale chyba da się jechać. Dobrze, że to nie karbon. Mogło być gorzej. Mijają minuty zanim udaje się zebrać na tyle, żeby wsiąść na rower. W sumie dostałem w plecy około 17-20 minut na pierwszym pomiarze czasu. Próbuję jechać ale ból i kurcz tego mięśnia powala mnie na ściółkę. Oparty o drzewo próbuję rozciągnąć, uspokoić nerwy, siłą woli zapanować nad ciałem. Kolejnych kilka prób, przejeżdżam po kilkaset metrów i staję, masuje rozciągam.
Strój na szczęście cały, dobry materiał (BCM Nowatex, jakby to kogoś interesowało).
A może by zakończyć te męki i dokończyć Mini ?
Kolejne sektory wchłaniają mnie jak wieloryb kryll.
Źle mi się siedzi ale jakoś można jechać. Przełamuję ból i zaczynam powoli jechać, 20 km/h, 25 km/h, mijają mnie takie Asy, że w duchu mam niezły ubaw, przez łzy „tt”.
Jak już się nieco rozkręciłem wjechaliśmy w obiecujący szeroki singiel. Za chwilę wszyscy się gotowali, bo na tym „fantastycznym singlu” zrobił się korek i ponad 1000 osób wali z buta. A nie jest to pierwszy kilometr tylko co najmniej 10-siąty. Wyobrażam sobie jak teraz czołówka zapierdala sobie spokojnie 35 km/h rozmawiając o fajnych dupach. Albo o fajnych amorach. Przepaść rośnie. Co bardziej nerwowi napierdzielają krzakami. Zejście z roweru i spacer kosztuje mnie bardzo dużo, bo udo akurat przy chodzeniu jest dość ważne, a że jest trafione to reaguje spontanicznym bólem i kurczem. Masakra. Coś nie mam szczęścia do wyścigów ESKI. 2 ostatnie w zeszłym roku – laczki, w Poznaniu 2008 – 2 laczki. Czas tę passę przerwać w Zdzieszowicach !
W każdym razie ten singiel truck jest poprzecinany dość głębokimi rowami. Rowy są absolutnie przejezdne, ładnie wyprofilowane, bez ostrych kantów, bez błota, bez kamorów, a mimo to ktoś się był zesrał ze strachu i reszta stoi. Dochodzi do drobnych stłuczek, bo jak ktoś widzi, że można jechać wsiada i wjeżdża w dupę tym co są przed nim. Prawie jak na amerykańskiej komedii z masą karamboli samochodowych. Głośno wyrażam swoją dezaprobatę. Nie mogę sobie przypomnieć czy Poweradzie jechałem kiedykolwiek w korku ?! Chyba nie. Aaaa, przypomniałem sobie – Nowe Miasto Lubawskie 2008 (7?). Był wtedy korek na szczycie ostrego podjazdu. Jedyny.
Jak już waleczni bajkerzy się pozbierali i „poszło” to za chwilę znowu musiałem odpuścić przez ból.
Generalnie cała trasa była do dupy. Ponoć ZNACZNIE lepsza niż w latach poprzednich. To ja szczerze współczuję Wrocławianom, no nie mają gdzie jeździć ?!
Pełno dziur, wertepów po traktorach, maszynach leśnych, koparkach, kamienie zwiezione do lasu, żeby „droga była lepsza”, mnóstwo cegieł, dachówek, śmieci, 4-ry potężne kałuże ze szlamem najczarniejszym z czarnych szlamów. Oczywiście śmierdzącym gównianym szlamem z rowu wziętym. Kilka szpryc w dupsko i po nogach pogłębiało niewesoły nastrój. Asfaltów o dziwo – mało, mniej niż w Dolsku. Dosłownie tyle, żeby przejechać kilkaset metrów między polami / lasami. Jak już się pozbierałem, zacząłem wszystkich wyprzedzać, gdyby było jeszcze z 30 km może do top 100 bym się dokulał. Niestety było – jak było.
Jeszcze jeden groźny moment – zjeżdżając z asfaltu w teren – banalny szeroki zjazd, znowu przypłaciłbym glebą, bo zmiana nawierzchni była znacząca – asfalt na luźne małe kamienie, ale opanowałem kierę, nie bez problemów. Wydawszy odgłos wściekłości na wrocławskie dziurokamory pognałem dalej.
W lesie, przypominającym maraton w Michałkach tfurcy trasy znaleźli wreszcie pagórek na którym większość kapitulowała. Ja też. Pagórek rozczarował, był króciutki. Jeszcze ze 2 podjazdy w sumie były ale krótkie, w tym jeden z gatunku „dobijających” - pod koniec trasy. Naprawdę znacznie ostrzej jest w Trójmieście, albo chociażby u nas na Dziewiczej czy Osowej Górze.
BTW, czy ktoś wie jakie jest największe wzniesienie Wielkopolski ?!
Na ostatnim bufecie zatankowałem szybko wodę. Starczyło na styk. W sumie niby się ujechałem, bo po przekroczeniu mety byłem zmęczony, ale dzisiaj nie czuję, żebym przejechał Giga. Żeby tylko noga doszła do normalności, bo inaczej Karpacz będę musiał odpuścić :<

Organizator się spisał, był makaron, cytrusy, woda, napoje, myjki dla rowerów w postaci końcówek węża – kompletnie bez kolejek !

A za IV miejsce w Konkursie Rowerowe Wspomnienia stanąłem na podium 3-ciego miejsca (bo było wolne) i pomachałem ręką do tłumu ;-)))

Z tej perspektywy wszyscy zlewają się w jedną kolorową masę i nie widać poszczególnych osób.
Trochę śmiesznie.
W siateczce znalazłem malutką reklamówkę jakiegoś smaru Brunox, porządne <a href="http://www.faronsklep.pl/Arctica-33.htm">sportowe okularki[/url] przeciwsłoneczne w czerwonej oprawce z wymienną szybką (Arctica – mogę sprzedać :)) i bawełnianą koszulkę z długim rękawem o dobrej gramaturze, rozmiar S, dla mnie za mała, dla żony nieco za duża, chociaż obiecała, że trochę ponosi ;-P


Kategoria Grupetto, The Race


  • DST 91.00km
  • Teren 76.00km
  • Czas 03:24
  • VAVG 26.76km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Podjazdy 500m
  • Aktywność Jazda na rowerze

Dolsk

Sobota, 10 kwietnia 2010 · dodano: 10.04.2010 | Komentarze 12



Wyspany na zapas pakuję się przeliczając w myślach to co najważniejsze i czego nie mogę zapomnieć: kask, buty, siodełko, dokumenty, okulary, ...
W kolejce spotykam Kumpli. Jest jeszcze trochę czasu do startu. Przyczepiam numerek. Zawodnicy obok mówią coś o katastrofie ... Szok, niedowierzanie, smutek.
Cień rozbitego samolotu i tragiczna śmierć Prezydenta RP wraz z pozostałymi osobami na zawsze zostaje spleciona z tym maratonem, później już jadąc - moje myśli często krążą wokół tej Tragedii ...
Ustawiam się pod koniec sektora "któregośtam" (chociaż z perspektywy czasu warto tak jak Mafia zajmować najlepsze z możliwych miejsc z przodu, żeby zrobić wszystko dla jeszcze lepszego wyniku), wymiana uścisków dłoni z Maksem i Start !!! Ciasny, delikatnie pod górkę. Nie szarżuję, żeby nie skończyć przedwcześnie, zresztą wyprzedzić dość ciężko. Po jakimś czasie wpadamy w teren, jest szerzej. Przesuwam się o kilkanaście pozycji. Koło cmentarza w Dolsku skręcamy na asfalt. Staram się dojść mały pociąg przede mną, bo jest pod wiatr i nie ma sensu samemu się szarpać. Pociąg nabiera rozpędu, pochłania kolejnych, wciąga, wsysa, bierze w posiadanie. Pociąg rządzi !
Próbujesz się oderwać - tracisz. Jest jak czarna dziura. Nienasycony.
Warto być w lokomotywie, w czubie, więcej widać i zawsze można jechać z najmocniejszymi Wagonami :-)
Ledwo poznałem Kłosia tak się chłopak wycieniował, no i włosy krótkie. Pozytywny uśmiech - ten sam !
Ciągniemy solidarnie, dajemy zmiany. Lecimy grubo ponad 3-dychy, czasami i po 4-ry.
Staram się być aktywny, na przedzie, nie kalkuluję, jadę, bo lubię. Jednak do współpracy nie wszyscy się garną stąd tempo szarpane a powinno być spokojne, równe.
Momentami tworzą się małe wachlarze.
Na bufetach się nie zatrzymuję, wody powinno wystarczyć, przecież jest zimno. Jak na moich ostatnich treningach.
Udaje mi się zjeść w międzyczasie pół chałwy i jednego żela. Nie ma chwili wytchnienia, stąd jazda na naturalnych rezerwach organizmu zgromadzonych do maratonu.
W peletonie pałeczkę przejmuje jeden Masters, zarządza jak jechać i przez moment nawet udaje się to organizacyjnie utrzymać. Po drugiej sekcji asfaltowej jestem niżej w grupie. Wpadając w teren peleton rozpada się na wagoniki 2-4 osobowe. Niby odległość niewielka, ale żeby przeskoczyć w terenie traci się koszmarnie dużo energii. Sama trasa bez emocji, szerokie, piaszczyste i leśne drogi wielkopolskie. Wiatr za to daje czadu przez cały rejs [race;)]. Dużo ścigania – zupełnie nie jak na Giga tylko na Mega, z którym się później łączymy.
Podjazdów symboliczna ilość, zwykle krótkie. Sekcje techniczne – wymuszone kontrolą czasu, ciekawe jaki międzyczas ?!
W polu jakiś koleś przewraca się piachu kilka metrów przede mną. Pogrążony w myślach reaguję zbyt późno i zaliczam w niego delikatne, piaszczyste OTB. Bez szwanku dla nikogo. W tym czasie Mario mi odjeżdża. Dogonienie zajmuje trochę czasu i energii, której zasoby powoli się wyczerpują. Po drodze mijamy jeszcze Jacka(pozdrowienia i gratki !), jednak Kłosiu zamiast jechać dalej idzie dynamizować ślimaka w krzaczki (że niby odcedzić kartofelki ;-} hehe). Zaczyna się domykanie pętli. Cały czas usilnie gonię zawodnika CSS, żeby się jakoś dowieźć do mety, bo na ataki już nie ma rezerwy. Teraz dla odmiany zaczyna padać rzęsisty grad. Przynajmniej nie moczy koszulki (jednak o jeden długi rękaw za dużo).
Gdzieś w polu przy zmianie kierunku jazdy garść mokrego piachu niesiona bezczelnym wiatrem wpada prosto pod okulary. Tracę widoczność, oczy bolą, tracę koło. Kolejne kilometry mozolnego odrabiania. Doganiam na … asfalcie ! :-) Lubię asfalty i pewnie kiedyś przejdą na ciemną stronę mocy … Lub jasną, jak kto woli. Jeden ze znajomych twierdzi, że „szosa” to prawdziwa poezja kolarstwa ..
Co mnie cieszy - zero defektów ! Chyba zacznę wierzyć w czarne koty, ostatnie 3 wyścigi miałem problemy - ostatnio zawróciłem jak mi przebiegł i bez defektu ... hmmm.
Powoli zbliżamy się do mety. Zadowolony z jazdy (i z tego, że dzisiaj dogoniłem Kłosia, który mocnym kolarzem jest → a w zeszłym roku w Murowanej dokopał mi ponad 40 minut ;)], siedzę na kole CSS, bo nie mam już sił żeby dać solidną zmianę. Niebo robi się granatowo-ciemnoszare. Będzie gibać !
3 km do mety.
Jakiś koleś zaczyna nas mijać ale za chwilę go doganiamy. Już się nie wychyla. Wieje mocno.
Znowu zaczyna padać. Prędkość spada do 20 km/h.
….
1 km do mety.
Oglądam się co się dzieje za mną, bo nie zamierzam wyprzedzać Zawodnika, któremu zawdzięczam dokulanie się do mety, ale ….... za mną 2 gości, chyba jeden z nich to Kłosiu.
400 m do mety zawodnik LG nie wytrzymuje i próbuje się urwać długim finiszem. Błąd.
Za wcześnie. CSS nie reaguje, też pewnie jest wyjechany. Ja nie wytrzymuję. Staję na pedały i siadam LG na koło. Tak dojeżdżamy do barierek. On przede mną, ja tuż za nim po wewnętrznej.
Rakieta przygotowana do odpalenia, ale miejsca na finisz mało. Niektóre banery torują drogę. Znajduję kawałek przestrzeni i wychodzę z koła prawą stroną. Staję na pedałach i .... pach-pach-pach-pach super finisz a'la Valverde !!! ;D
I szybkie hamowanie, żeby nie wygrzmocić w baner ;) Wygrana na finiszu nawet kiedy się jest 108 open i 34 w M3 na mecie smakuje znacznie, znacznie lepiej .....

Gratulacje dla wszystkich i do zobaczenia !

... - tylko czemu nie było żadnych gadgetów ?!




  • DST 51.00km
  • Teren 5.00km
  • Czas 02:00
  • VAVG 25.50km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

o?o....o?o

Czwartek, 8 kwietnia 2010 · dodano: 08.04.2010 | Komentarze 1

Właśnie kończyłem grzebanie przy tylnym kole i V-kach, kiedy zadzwonił Radek proponując jazdę. Radek to mój stary znajomy z MBA, z którym utrzymuję kontakt, bo jest fajny i jesteśmy z tej samej branży. M4, ale wygląda na M3 ;-)
W czasie gdy zdążyłem się rozgrzać w moim lasku dojechał na osiedle, padła decyzja o asfaltowej Środzie Wlkp. Starałem się dobrać odpowiednie tempo, ale i tak było zimno na krótki rękaw. W piekarni na skraju Środy (nie mogę zapamiętać nazwy ;<) łyknęliśmy Powerade'a w z powrotem, bo już zmierzchało. Po drodze mała zabawa w "pogoń za lisem". W Tulcach już było ciemno, na szczęście jeździły samochody oświetlając drogę. Namawiam go żeby jednak jechał Mega w Dolsku.
To przecież większe wyzwanie niż Mini dla Dzieci i Matek Karmiących (z wyrazami szacunku) ...


Kategoria Grupetto, Outdoor


  • DST 55.00km
  • Teren 35.00km
  • Czas 02:15
  • VAVG 24.44km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

Nad Wartą.

Środa, 7 kwietnia 2010 · dodano: 07.04.2010 | Komentarze 0

Czarna Perła odebrana "na styk" z serwisu po wymianie uszkodzonych szprych, w międzyczasie fonik od Karola (szosowca) z Danielo Team i ruszyliśmy nad Wartą w stronę WPN-u.
Momentami jeszcze wysoko stoi woda, było lekkie taplanie.
Jechało się extra, jak to nad Wartą ;), jak to z kolegą ;)
Po 1 pętli zabieraliśmy się za drugą, ale niestety Karol złapał kapcia z przodu.
Wymiana jak to wymiana, czas zabrała. Bez przygód wróciliśmy na Wildę.
Resztę dokręciłem na asfalcie po swojej pętli tuleckiej.


Kategoria Grupetto, Outdoor


  • DST 18.00km
  • Teren 18.00km
  • Czas 01:00
  • VAVG 18.00km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Aktywność Jazda na rowerze

XC Puszczykowo.

Niedziela, 28 marca 2010 · dodano: 28.03.2010 | Komentarze 6

Odnowienie "rany" w przebitej oponie.
Przy podnoszeniu taśmy, którą przerwał mój kumpel Karol (Danielo Team ;P) niefortunnie urywam wentyl w tylnym kole ...
Mam dętkę :D
Dętka "przebija się" przy 3 barach ...
Kolega z Wrześni (?) pożycza mi drugą, dochodzę do 3 barów ... trzyma.
Rekord frekwencji w mojej kategorii Masters :S
Hamulec tylni blokuje mi koło.
Panowie z Corrateca pomagają, mają imbus.
Kłopoty z tylną przerzutką.
Ratowanie człowieka (w stroju Corratec), który zaliczył ostrą glebę na zjeździe. Nie wygląda to dobrze, ale oddycha, brak kontaktu, krew z nosa, gały wywinięte do góry, układamy go "na boku". Przeżył, nawet siedział na ziemi na następnym kółku.
Zaczyna padać = robi się ślisko.
Kłopoty z tylną przerzutką ciąg dalszy (spada mi do wewnątrz koła).
Zaliczam spotkanie z ciernistym krzakiem.
Dubel na 4-rtym kółku.
Było fajnie :>


Kategoria XC, Grupetto, The Race